niedziela, 10 lipca 2016

Szara eminencja. Szafa mamy część 3.


W związku z powodzeniem jakim cieszyły się ubrania z części 1 i części 2 poszłam dalej. Powodzenie tzn. bardzo lubię nosić te rzeczy. Tak, zrobiłam miejsce w szafie na te wszystkie nowości. Pracuję nad zawartością swojej szafy, wspominałam już o tym. Wzoruję się na capsule wardrobe tworzonym przez minimalistki (np. blog Simplicite). Minimalistką nie jestem i podejrzewam nie będę, ale mieć w szafie tylko to, co lubię, w której niemal wszystko pasuje do wszystkiego, wybieranie ubrań trwa chwilę, a jednak nie jest to codziennie biały T-shirt i jeansy. O to mi chodzi. Najtrudniej pozbywać się rzeczy, do których mam sentyment, ale nic na siłę.


Szara lniana sukienka. To marzenie, które zrodziło się jeszcze zimą, ale cóż, odwagi nie miałam zacząć od niej. To dziwne, że coś tak skrajnie prostego może wydawać się szaleństwem... Szary len i prosta forma. Tak jednak jest i widzę to w oczach przechodniów gdy wychodzę w niej "do ludzi". Prawda jest taka, że najchętniej nosiłabym ją cały czas. Tak wygodnego i praktycznego ubrania to dawno nie miałam. Gdy jest chłodniejszy dzień wystarczą legginsy. Lnu  jako ubraniu trzeba dać szansę. Na początku sztywny i szorstki zmienia się w miękką cudną tkaninę, jakby dopasowywał się do człowieka, który go nosi. No cóż. Moją odwieczną miłością jest gruba bawełna, zwłaszcza taka z czasów PRL-u, z której szyte były prześcieradła. To z niej powstały tuniki z tego wpisu. A jednak len w szarej sukience uwiódł mnie. Chłodzi w upale, ale nie przewiewa tak mocno na wietrze jak bawełna.


Gdy zaczęłam nosić mojego szaraka uznałam, że jedna to za mało. Tak więc jednak przerobiłam różowo-pudrową bluzkę z na sukienkę. Chociaż zebrała sporo komplementów "na żywo" ja nie do końca dobrze się w niej czułam, pisałam o tym. I gdy po raz kolejny stawałam przed szafą i szukałam wymówki, żeby jej nie założyć uznałam, że nie ma co. Nie o to mi chodzi. Przerobiłam ramiona i doszyłam szary dół.



Szaleństwo. Uszyłam bowiem jeszcze białą. Tak, biała już była, ale ją przerobiłam na tunikę.... Te duże kieszenie sprawiały, że czułam się jak w fartuchu (przez kilka lat pracowałam w aptece i choć pracę tę bardzo lubiłam, to czułam, że z sukienką się nie polubię). Uszyłam według tego samego wzoru, a szary pas wykończeniowy na dobre uporał się ze skojarzeniami.


Do sukienek najczęściej noszę teraz czarne sandały, ale niefortunnie ustawiłam je do zdjęć na czarnym stołku... dlatego w rezultacie je wykadrowałam. Są bardzo wygodne i mocno znoszone, ale bardzo je lubię. Miałam w tym roku kupić takie same. Stwierdziłam jednak, że jeszcze nie padły... 


W pierwszym wpisie o ubraniach pokazałam Wam 4 wzory według których szyłam. Te sukienki, które pokazuję dzisiaj powstały według wzoru nr 5. Teoretycznie niewiele się różnią, ale w praktyce je czuję (te różnice).

Wnioski końcowe o szyciu dla siebie KarolinyPe:

1. Próbować. Nie da się na papierze przewidzieć czy będę dobrze czuła się w tym czy innym kroju/kolorze.

2. Nie zniechęcać się. Moim córkom zawsze opowiadam ile materiałów zmarnowałam zanim udało mi się uszyć coś dobrze. I muszę wrócić do tych swoich opowieści. Bo o ile w innych rzeczach (torby, maskotki, okładki) już rzadko miewam niewypały to ubrania są dla mnie czymś nowym. I miałam taki moment, że zaczęłam je szyć, pokazywałam na blogu, ale ich nie nosiłam. To mnie bardzo zniechęciło.

3. Zmieniać, zmieniać, zmieniać. Skoro nie czuję się w czymś dobrze, a jest szansa że tak się poczuję, gdy przerobię świeżo uszytą rzecz to trzeba to zrobić i tyle. To dziwne, ale były rzeczy (wspomniana różowa bluzka i biała sukienka), które podobały mi się, podobały się innym, nawet dobrze w nich wyglądałam, ale nie czułam się w nich dobrze. Nie ma co się zmuszać lub wciągać w  myślenie: "Tyle się napracowałam". Wcześniej czy później wylądują na dnie szafy...

Przy każdym kolejnym cięciu miałam coraz więcej pewności i radochy.

Wpisy z tej serii.













ZapiszZapisz

2 komentarze:

  1. A ja tez tak mam z sandałami - czytałam i się uśmiechałam:)
    Tylko moje najczęściej niebieskie są ;)
    Lniane sukienki - ta ozdobiona szarością, piękna!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :-) No tak, rozdeptane sandały do synonim jakiegoś wewnętrznego włóczęgostwa... Lubię się włóczyć :-) Dziękuję za komplement Mistrzu :-) Pozdrawiam.

      Usuń

Na moim kameralnym blogu zaczęło pojawiać się dużo spam'u... Zdarzyło się nawet, że przedostał się przez zabezpieczenia bloggera i został opublikowany jako komentarz. Stąd moja decyzja o moderowaniu komentarzy. Dziękuję za każdy niespamowy komentarz :-).