wtorek, 2 stycznia 2018

Projekt 52 - część 5. Buraki i botwina.


Od czego zacząć... Moi Czytelnicy z pewnością pamiętają  Projekt 52, który rozpoczęłam z początkiem 2017 roku. Postanowiłam wtedy wypróbować 52 nowe przepisy przez rok, to jedna nowa potrawa w tygodniu. I choć na blogu wygląda, że utknęłam w połowie, to w rzeczywistości dojechałam na bieżąco do 39 pozycji. Po prostu nie publikowałam kolejnych wpisów. Brakuje mi też kilku zdjęć nowych potraw, zapomniałam ich sfotografować. I tak jakoś stanęło, choć muszę przyznać, że przez wiele tygodni z entuzjazmem podchodziłam do tego wyzwania.




Nadszedł grudzień i pomyślałam sobie, szkoda... nagrody nie będzie (miałam kupić sobie nowe książki kucharskie)... I co ja na blogu napiszę... Znacie taką dziwną blokadę/strach w sobie z powodu nie zrobienia czegoś z jednej strony, a obawą przed ruszeniem z miejsca (rozliczeniem się) z drugiej? Ja znam, ale zdziwiłam się bardzo, że to działa na mnie także w takich zupełnie nieformalnych sytuacjach... Tak właśnie było, nawet nie miałam ochoty zaglądać do nowych przepisów i tych z listy "do spróbowania"... bo wlekło się za mną poczucie winy.

Po świętach mój mąż pojechał na zakupy i wrócił do domu z książką kucharską za 1gr, z tych promocyjnych, za dokonane zakupy. Zaczęłam ją przeglądać i wróciło to miłe uczucie chęci spróbowania i tak 30 grudnia zakisiłam buraki z przepisu z książki, no bo na co jeszcze czekać?! Gdy moje dzieci zaczynają planować jakieś wielkie rzeczy motywuję je mówiąc: nie czekaj, zacznij już dzisiaj! Lepsze oceny? - Dzisiaj naucz się chemii. Lektura na czas? - Idź teraz poczytaj, obiad dopiero za 10 min. Tak, opłaca się. Napisać książkę? - Proszę, mam taki kolorowy notes, zapisz pomysły.

Nieistotne, że nie zdążyłam przed końcem roku. Zbyt wiele innych, ważniejszych rzeczy się działo... W końcu celem było poznanie nowych smaków, wyjście poza znane i lubiane, wyskoczenie z rutyny. I to wszystko w dużym stopniu zostało osiągnięte. Dlaczego nie kontynuować tych postanowień? To czego nie udało się zrobić w 2017 można dokończyć w 2018. Od tego też jest Nowy Rok, nie tylko od nowych postanowień, nowych wizji i życia od nowa. Wkraczam więc w ten 2018 z entuzjazmem dokończenia niedokończonego. I blokada znika!

Dzisiaj wpis, który w większości był gotowy od 3 miesięcy... Tak się zacięłam, ale koniec z tym! Buraki i botwina polecają się uwadze.



Teraz jest idealny czas na buraki, mają się świetnie o tej porze roku. Natomiast nasze organizmy zaczynają odczuwać niedobory owocowo - warzywne. Z botwinką poczekamy do wiosny, chyba że posadzimy ściętą "górę" z buraczka i wsadzimy do donicy. Wielkich zbiorów nie będzie, ale kilka listków na sałatkę na pewno.




Zaczęło się od buraczkowych piątków na blogu moja w tym głowa. Wypróbowałam kilka przepisów z tej serii i znalazłam jeszcze kilka innych. Buraki uwielbiam!

20. Czipsy buraczane.  Przyjemna przekąska, lekko słodka. Przed pieczeniem można buraczki doprawić solą, pieprzem czy papryką. Przepis TUTAJ.






21. Pieczone buraki z hummusem kontra Carapaccio z buraczków. Inspiracja TUTAJ i TUTAJ. W jednym punkcie bo potrawa podobna, ale nie taka sama. Pieczone buraki z hummusem mogą spokojnie stanowić samodzielny posiłek. Natomiast carapaccio to naprawdę genialna przystawka!






22. Buraczkowe kotlety z buraków. Przepis TUTAJ, ale pochodzi z książki "Jadłonomia" Marty Dymek. Zamieściłam zdjęcie przed pieczeniem, bo wyglądają cudnie. Dzięki mojemu wyzwaniu zakochałam się w takich warzywnych kotlecikach. Kotlety bezmięsne, oczywiście.







23. Wytrawna tarta z buraczków. Robiłam już wiele razy, uwielbiam. Przepis TUTAJ.




24. Dekadenckie ciasto czekoladowe z burakami. Przepis także TUTAJ. Ja ugotuję wszystko z "dekadencją" w nazwie... Ciasto jest genialne! Buraczki nie są wyczuwalne jako wyraźny smak, ale zdecydowanie mają na niego wpływ. Na kolor też... czekolada wpadająca w bordo! Głęboki kolor i smak. 




25. Sałatka z botwiny.  Książka "Na zdrowie" Elizy Mórawskiej (przepis na 95 stronie) to moja ulubiona książka kucharska i ma najwięcej poplamionych kartek. Ta sałatka z powodzeniem może być daniem obiadowym, bardzo syta (jajko, awokado, botwina), zdrowa i pyszna. Nie jadałam botwiny w takiej postaci.




26. Kiszone buraki. Buraczki kisimy jak ogórki, nie jest to trudny proceder. Płyn wykorzystam do barszczu, a z kiszonych buraczków przygotuję sałatkę warzywną, ale o tym w kolejnym odcinku.




Bardzo się cieszę, że stawiłam czoła tym zaszłościom... Niby mała rzecz, a jednak zalegała, irytowała i w jakimś stopniu mnie obciążała. 

Do przodu w ten Nowy Rok! Tego i Wam życzę Drodzy Czytelnicy. Odwagi!




Do tej pory w ramach Projektu 52 ukazały się następujące wpisy:

Projekt 52 - część 1. Noworoczna decyzja No1, czyli o co w tym wszystkim chodzi.
Projekt 52 - część 2.
Projekt 52 - część 3. Kuchnia roślinna.
Projekt 52 - część 4. Koktajle.
Projekt 52 - część 5. Buraki i botwina. - To ten wpis.

poniedziałek, 11 grudnia 2017

Mój zielnik i praska do suszenia roślin.




Jeszcze przed wakacjami zaczęłam tworzyć zielnik. Wiele lat zajęło mi spełnienie tego marzenia. Wielu lat potrzebowałam aby uwolnić się od tego, jak powinien wyglądać porządny zielnik... Wiem jak dziwne to się wydaje, ale jestem przekonana, że każdy nosi w sobie całe mnóstwo takich "powinności", które nijak mają się do naszej codzienności i naszego życia. Już tłumaczę o co chodzi. Z wykształcenia jestem biologiem. Na botanice systematycznej robiłam zielnik, wielki zielnik, który musiałam targać ze sobą po całym mieście... Zielnik z systematyką, po łacinie, zawierający każdą część rośliny i zbierany tylko w dziczy... Lubiłam tamten zielnik, ale dziś nie jest mi on do niczego potrzebny, nie w takiej formie. Potrzebuję wspomnień, poezji, zapachu i radości. Potrzebuję roślin z ogrodu rodziców, płatków kwiatów z włoskich placów i ziół z ogrodu przyjaciół... To mi daje radość i przyjemność, zdecydowanie.




To jedna z pierwszych stron zielnika, jedna z ulubionych. Cynia z ogrodu rodziców i wiersz Tomasza Budzyńskiego. Jeśli kiedykolwiek będę miała pod opieką jakiś ogród będzie w nim całe mnóstwo cynii i jeszcze więcej innych roślin z rodziny złożone (stokrotki, margaretki, nagietki). Są zdecydowanie moimi ukochanymi roślinami.







Z okien naszego mieszkania widzimy łąkę, a raczej widzieliśmy... Tej jesieni zaczęła zamieniać się na elegancki spacerniak z dróżkami (zalanymi asfaltem!) i latarniami... I pewnie będzie równiutko przycięta trawa bez chwastów... A ja kocham chwasty... W ostatniej chwili zabrałam ją na karty zielnika... Już nie będzie pachniało nostrzykiem o poranku... Szkoda...










Tych kilka zdjęć powyżej to wspomnienie włoskich wakacji... Nasi przyjaciele zdziwili się lekko moją aktywnością, a nieco bardziej moją praską do roślin, którą ze sobą przywiozłam. W zielniku mam więc także Włochy.




W zielniku znalazło się także miejsce na moją kolekcję roślin doniczkowych. Na zdjęciu cisus, który regularnie muszę przycinać gdyż wnerwia mojego męża... W sumie to wisi nad Jego głową przy stole, więc tak bardzo się nie dziwię ;-).




I wianek z kończyny. Ten przywodzi mi na myśl wspomnienie malutkiego czarno-białego zdjęcia: ja w wianku, we wózku mój brat i jeszcze tata, to on zrobił tamten wianek na zdjęciu...








Wymyśliłam też sobie kolorystyczne strony w zielniku. Na jednej z nich przyklejam niebieskie kwiaty. W tym roku odkryłam na osiedlu przepiękny krzew z niebieskimi kwiatami, po prostu obłędny!




Rośliny w zielniku przyklejam kolorowymi taśmami tkaninowymi lub plastrami bez opatrunku z tkaniny. Nie wiem dlaczego, tak mi się podoba jest retro, dziwacznie i zdecydowanie nie jest profesjonalne...





Na koniec praska do suszenia roślin, która szalenie ułatwia ten proceder. Rośliny nie zajmują całego biurka poprzyciskane grubymi tomami. W każdej chwili można je przełożyć w inne miejsce lub zabrać na wakacyjne zbiory. Rośliny przekładam tekturkami i kartkami, aby równo wysychały. Trzeba pamiętać, że susząc roślinny codziennie należy każdą otworzyć (przewietrzyć) aby nie zgniła. Oczywiście do momentu ich całkowitego wysuszenia.




Do wykonania praski użyłam:
  • 2 sklejki o grubości 9 mm 25 cm ☓35 cm (13 zł)
  • 4 nakrętki motylkowe M10 (7,50 zł)
  • 4 śruby M10 (2,30 zł)
Wszystko zakupiłam w markecie budowlanym. 


Kolejne etapy przygotowania praski do roślin nie były skomplikowane...





Tak, zaglądam do zielnika, ot tak, dla przyjemności... I jest mi bardzo potrzebny :-). Dobrego tygodnia Drodzy Czytelnicy. Spełniania marzeń życzę.


poniedziałek, 4 grudnia 2017

Nowy stołek, mebel No 2.




Mój osobisty stołek. Biurko - parapet w przedpokoju, przy którym spędzam sporo czasu jest wyższe niż normalne dlatego stołek też jest wyższy. I zrobiłam go sama. Wygląda trochę dziwacznie i jest krzywy, nawet w niezamierzony sposób (buja się). No coż... nikt by go nie kupił, dlatego jest mój!






Stołek jest malutką pamiątką, a w zasadzie będzie nią kiedyś. Jego siedzisko powstało z drzewa, które rosło na boisku szkolnym naszych dzieci. Drewno wyszlifowałam i wyszczotkowałam i pomalowałam olejo-woskiem do drewna. Ma przyjemny, ciepły, miodowy kolor.




Już grudzień, nie mogę w to uwierzyć. Serdecznie Was pozdrawiam w grudniu




sobota, 25 listopada 2017

Wyzwanie fotograficzne. Jesień 2017.

Po raz drugi postanowiłam wziąć udział w wyzwaniu fotograficznym Natalii (blog jest rudo). Takie wyzwanie polega na przygotowaniu zdjęć na konkretne tematy. Z jednej strony duża swoboda w interpretacji, z drugiej jednak słowo pada... Wyzwanie tym trudniejsze, że dni krótkie i pochmurne. Tym razem nie udało mi się zrealizować wszystkich 15 zadań.


1. Pasuje do szarej wełny ta miodowa. Idealnie. Wełniana włóczka jest miękka, mości się, układa w mój szal. Czasem wychodzą jakieś wielkie oczka, ale ona wie co zrobić, jedna nitka pociągnie drugą, a druga oplecie trzecią i wielkie oczy znikają, tworzą kolejne rzędy, układają się osadzają i miękną. Nie znałam wcześniej tej struktury. Akryl zgrzyta i trze, bawełna układa się równo,  na baczność. Wełna jest inna, wełna idzie delikatnie i szuka miejsca, układa się, oddycha spokojnie.



2. Poza domem jest zimno. Na głowie czapka lub kapelusz. Wełniany filc - jedyny prawdziwy. Pozornie sztywny, w dotyku delikatny, haczy o moje zniszczone dłonie.




3. Cudnie jest gdy w listopadzie pojawia się słońce. Ogrzewa twarz i przypomina, że do wiosny coraz bliżej przecież. Iskrzy się w tysiącach okien. Prześwietla promieniami liście, które resztkami zielonego chlorofilu produkują mocodajne cukry, zanim z sił zupełnie opadną i znikną...




6. Gdy zajdzie słońce, zapalam świece, czasami, ale zawsze te z naturalnego wosku. Roznoszą po pokoju kojący słodki zapach miodu. Wosk - jako dziecko uwielbiałam w listopadzie, na cmentarzu oblepiać palce woskiem, rozgrzewał zmarznięte dłonie, a gdy zastygał przyjemnie ściągał skórę. Naturalny lifting - wtedy zupełnie niepotrzebny...




8. Najlepiej dostawać bukiety z liści i najpiękniejsze kamienie z placu zabaw. Laurki, które nie pozwolą zapomnieć ile lat wlaśnie kończę i linę jutową. Wiem, że o mnie myślą w drodze ze szkoły do domu, albo gdy lądują w piachu. I wiem, że znają. Nie dla mnie modne zegarki, dla mnie zegarki z drewna, garnki żeliwne i bukiety z liści.




9. Aromaty jesieni. Kandyzowanie pomarańczy. Cukrowy syrop przenika każdą pomarańczową komórkę, jej sok gęstnieje. Wydobywa barwę, przenika skórę, ukazuje zgrubienia i prześwity. Zamknięta w szklistym syropie pomarańcza pozostaje na długo nietknięta i zastudzona. Jej świeżość znika, pojawia się jej głębokość. Alchemia struktury.




10. Kawa czy herbata. Jedna kawa, milijon herbat, najlepiej z kandyzowaną pomarańczą. Lubię patrzeć jak gorycz i słodycz pomarańczy przenikają herbatę. Dyfuzja smaków.




12. Potrzebuję dotykać: szorstkich dłoni, miękkiej skóry, gładkiego drewna, kłującego kasztana, gorącego kubka, zimnych stópek o poranku. Potrzebuję czuć.





13. Dzień dobry słoneczny, dzień dobry mglisty. Ten który świetnie się zapowiada, a kończy bólem wszystkiego. Ten, który boli od wschodu słońca, a zachodzi ze szczęściem. Każdy jest dobry bo daje czas, w którym może wydarzyć się wszystko, dużo, ale nigdy NIC.




15. Smakuje mi twaróg z miodem na żytnim chlebie. Do tego kawa i tak codziennie, do wiosny, a później zatęsknić...




14. W deszczu,  na tej ulicy zginął człowiek... zaledwie kilka dni temu... mocno wiało, a zimne światła karetek jeszcze potęgowały chłód. Patrzyłam z daleka...
Cieszyć się ciepłem, otuleniem, smakiem, dobrym dniem, każdym dniem. Być blisko, potrzebować, wdychać, pić kawę i herbatę, ślepnąć od słońca, dotykać kropli deszczu... Żyć najlepiej...




Fotografia to coś więcej niż robienie zdjęć. Po raz drugi biorę udział w takim wyzwaniu i mocno przeżywam. Bardzo dziękuję Natalio za takie wzruszenia.




Nie udało mi się zrobić 4 fotografii:

4. inna twarz
5. zaduma - wszystkie te zdjęcia to dla mnie zaduma...
7. ty, ja, my
11. blisko