niedziela, 14 października 2012

Wykrywacz księżniczek, czyli jak zostałam tapicerem.


W naszym domu, a dokładnie przy naszym stole doszło do małego przegrupowania. Nasza druga córa jest już dużą dziewczynką, a nawet za dużą na krzesło dla maluszków (to nie do końca krzesło, ale o tym później). Jest jednocześnie troszkę za mała na krzesło dorosłe. Specjalnie dla niej uszyłam na krzesło dwie poduszki z gąbki aby wygodnie, jak księżniczka ;-) siedziała z nami przy stole. A wydarzyło to się wszystko dzięki zmianie obić na naszych domowych krzesłach. Były już w kiepskim stanie, do tego dołączyły dwa nowe, z innej historii i chciałam je połączyć jakoś w całość. Tak więc obiłam te, które się obija, a na dwa uszyłam poduszki. Wszystko z mojego cudownego lnu. Jest piękny, naturalny, sztywny i wytrzymały i już się kończy... A dla ożywienia szarości lnu naszyłam białe i naturalne bawełniane taśmy. Już się kiedyś zatrzymałam nad tym biało - szarym połączeniem, jak dla mnie idealnym. 
Taśmy bawełniane na każde krzesło naszyłam w inny sposób. Bardzo podobają mi się różne krzesła przy jednym stole, bardzo! Lubię jednak gdy coś je łączy, kolor czy choćby poduszki.






A oto końcowy efekt mojego przyuczenia do zawodu tapicera ;-) Jako pierwsze nasze nowe, ale nie nowe białe krzesła. Bardzo je polubiłam. Te postarzenia są naturalne i wynikają z historii, które krzesła mają za sobą. Na razie nie planuję odnawiania, podobają mi się takie.




Kolej na krzesła, które są z nami od dawna. Regularnie zmieniam im obicie, to jest już czwarta wersja :-) 



Te krzesła mają pewnie z 60 lat. Bardzo je lubimy, choć powoli nam się wykruszają. Swego czasu zostały odnowione i zabezpieczone przez mojego tatę, teraz co chwilę je sklejamy, dwa już zastąpiliśmy innymi. Lubię takie rzeczy z historią, lubię nadawać im nowy, świeży charakter i używać po swojemu. Krzesła należały do mojej cioci, krórą możecie zobaczyć na zdjęciu. Zdaje się, że to ta dziewczynka w jasnej sukience i ma (miała) na imię Sabina :-) Zdjęcie pochodzi z 1907 roku i dostałam je od tej właśnie cioci. Fajnie mieć takie pamiątki w domu, takie prawdziwe, dotyczące mojej rodziny.




Zapodaję jeszcze fotki cudownego wynalazku, o którym wspomniałam na początku: Handysitt. Genialne siedzisko, które pasuje na większość krzeseł i ma na celu przystosowanie ich dla małego dziecka. Składa się na płasko i łatwo je ze sobą zabrać. To nie artykuł sponsorowany ;-) dzielę się tym, co nam bardzo ułatwia codzienne funkcjonowanie :-) Orginalne Handysitt są dość drogie, ale można je spotkać na tzw. gratach, czyli różnego rodzaju sprzedaży z drugiej ręki. Sprzedawcy często nie wiedzą co mają, bo to dość dziwny sprzęt i sprzedają je za bezcen. Nasz orginalny! Handysitt kosztował 20 zł :-) 



P.S. Jako, że powstała nowa szumna kategoria WNĘTRZA obiecuję, że wkrótce pokażę jeszcze naszą kanapę w jesiennej odsłonie. Proszę z wyrozumiałością zerkać na te moje "wnętrza" jakoś nie znajduję odpowiedniej, a mniej szumnej nazwy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Na moim kameralnym blogu zaczęło pojawiać się dużo spam'u... Zdarzyło się nawet, że przedostał się przez zabezpieczenia bloggera i został opublikowany jako komentarz. Stąd moja decyzja o moderowaniu komentarzy. Dziękuję za każdy niespamowy komentarz :-).