piątek, 14 lipca 2017

Rośliny w moim domu 3. Uprawa.



Ten tekst zaczęłam pisać rok temu. Zachwycałam się wtedy jak domowe rośliny ruszają z wiosną do życia. I powoli pisałam i pisałam go przez kilka miesięcy, przypominając sobie różne historyjki, po to, by dokończyć właśnie dzisiaj. W moje donice wpadł jakiś zwierz, w sensie owad - szkodnik. Wyjątkowo podstępny, choć czułam, że coś się dzieje gdy w środku zimy tu i tam spotykałam małe fruwające owady. I jednego dnia patrzę, a mój bluszcz jest zupełnie suchy, od razu na całej długości... Jeszcze zielony i już suchy... Kilka dni później moje fikusy straciły niemal wszystkie liście... Podlałam rośliny środkiem owadobójczym i pomogło, przestało latać. Niestety straciłam jeszcze Grubosza Hobbita... I chociaż jest mi przykro to wiem, że to element uprawy - choroby i szkodniki. Część roślin wytrzymała ich atak, część chorowała, a niektóre nie poradziły sobie. Fikusy wypuściły nowe liście. Zaczęłam wcześniej podlewać je nawozem, żeby pomóc odzyskać zielone, a wtedy same zaczęły produkować swoje wewnętrzne smakołyki. I historia się toczy, nie wywalam, podglądam z zachwytem jak walczą i cieszą mnie soczystą zielenią młodych listków... Tak więc zapraszam Was na historię spisywaną przez rok, właśnie dzisiaj...


To był czerwiec, ubiegłego roku. Ciężki dzień. Chcę, nie chcę, albo chcę (pomnożone przez cztery). Pada, świeci słońce, wichura, duchota. Dziwny dzień. Kolacja, spanie, pranie, zmywanie. 22, ciemno, pora na odpoczynek. Usiadła przed TV. Nie, to nie to. Nie po takim dniu, nie zaśnie. Trzeba uspokoić ten galop w głowie.... Idzie po konewkę do kuchni, woda jak należy, odstana. Podlewa zioła na balkonie. Lepiej. Wącha lawendę, bazylię i miętę, dużo lepiej. Zabiera z balkonu worek ziemi. Posadziła nowe sadzonki majeranku, które same się prosiły do doniczek. Jest zupełnie dobrze. Idzie spać........




Wiosną świeże liście mnie zachwycają. Niesamowite, że nawet te zdomowiałe rośliny wiedzą, że to już czas. Monstera. Przez zimę trochę pospała, ale już rusza z nowymi "parasolami".






Ogromną radość sprawia mi ich rośnięcie u nas, ich uprawianie i podlewanie. Nie myślę o tym, czy ładnie wyglądają, gdzie pasują, które są modne. Kiedy myślałam o większym mieszkaniu wiedziałam, że zamieszkają z nami i będzie ich dużo. Sukulenty uprawiam od dawna. Stały się moimi ulubieńcami gdy pisałam o nich pracę licencjacką i magisterską. Moja sympatia do sukulentów nie narodziła się na wnętrzarskich blogach i półkach w marketach. Pojawiła się około  2000 roku, gdy zaczynałam pracę nad licencjatem. W 2004 zdawałam egzamin magisterski na temat Rozchodnika Ościstego (Sedum reflexum) (skończyłam biologię na UAM). Przeszukałam moją szafkę żeby pokazać Wam kilka zdjęć, które nie zostały wykorzystane do pracy i zabrałam sama siebie na małą sentymentalną wycieczkę. Nigdy nie pracowałam w zawodzie. Nigdy też nie uważałam tego czasu za zmarnowany. Pewnie dlatego, że studia bardzo lubiłam, a świat roślin jest mi szczególnie bliski. Cieszę się, że po tych latach rośliny znów złożyły się w całość. Nie zastanawiam się już jak radzą sobie z suszą i co tam akurat produkują, co się zwęża, co rozszerza i czy nocą wystawiać ja za drzwi. To się chyba nazywa dystans. Lubię patrzeć, przebywać, podlewać. Najbardziej zachwyca mnie zjawisko sukcesji wtórnej. Pisałam wam o tym.  Nie, nie rzucam nazwami łacińskimi i systematyką, nie czytam dzieciom atlasów do oznaczania roślin na dobranoc. Sedum reflexum to chyba jedyna roślina, której nazwę łacińską przypominam sobie szybciej niż polską. A i jeszcze pamiętam zajęcia terenowe i Ranunculus lanunginosus (Jaskier kosmaty). Starszy profesor (swoją drogą dowiedziałam się, że zmarł ostatniego roku), który biegał po torfowisku jak mój szalony dwulatek, na końcu zrobił nam kolokwium na polanie. Cieszyliśmy się, że "Staruszek" się przeliczył, na salę już nie zdążymy i kolokwium nie będzie, było. Ech... Pokazuję i opowiadam czasem dzieciom coś ciekawego gdy zauważę. Wiele już zapomniałam, ale natura cieszy mnie bardzo. Nie, nie męczę się mieszkaniem w bloku. To się chyba nazywa przystosowanie. O tym też pisałam. Otaczam się roślinami, uwielbiam te, które nauczyły się żyć w mieście i te, które widuję na wakacjach w Słowińskim Parku Narodowym (cudowne miejsce). Poniżej zdjęcia, tak dobrze widzicie, moja praca magisterska nie jest oprawiona. Już nie pamiętam o co chodziło, ale jakieś zamieszanie było z recenzentem i musiałam swoją oddać, kopia zapasowa została, ale bez oprawy. Koniecznie muszę to zmienić. Pomyślałam też, że kilka zdjęć zawieszę w ramce. Cudne są.....




Nie wyrzucam roślin gdy chorują lub podupadają, bardzo je lubię, na każdym etapie ich uprawy, rozwoju czy stanu. Dzięki temu mam 2 Araukarie. Moje śliczne, kilkuletnie już drzewko, załatwiłam gdyż zapomniałam wylać z osłonki nadmiar wody. Araukaria tego nie lubi. Pierwsze zdjęcie poniżej wykonane w czasach pierwszej świetności rośliny, drugie po odchorowaniu "nóg w wodzie".  Kolejne to mój widok po przebudzeniu. Araukarie sztuk dwie. Jedna z mam chciała bardzo, żebym miała takie porządne drzewko. Podejrzewam, że nie sądziła, że ta pierwsza też zostanie... Ostatnie zdjęcie to moje drzewko poprzedniej wiosny. Rośnie.




Paprotka za 2 zł. Mocno przesuszona, pod koniec sprzedaży w popularnym sklepie trafiła w moje ręce. Byłam przekonana że w naszym domu natychmiast stanie się bujnym krzewem. Tymczasem czekałam kilka tygodni, żeby przestała gubić liście i kolejne długie tygodnie żeby zaczęła wypuszczać nowe. Teraz jest piękna i nawet oddałam już jej potomstwo w dobre ręce.




Dwa lata temu, na początku roku walczyłam z wełnowcami w sukulentach. Skąd się biorą szkodniki w domowej uprawie? Mogą przylecieć z dworu, albo jako pasażerowie na gapę z nowym nabytkiem roślinnym. Myślę, że wtedy i w tym roku miejsce miała opcja druga... Pierwsza doniczka to roślinka po przybyciu do naszego domu. Drugie zdjęcie już po przechorowaniu szkodników, gdy lekko się podniosła. I kolejne zdjęcie - w kolejnej fazie wzrostu. W tym roku też zaczęło ją to coś podjadać, ale w porę zareagowałam i nie ucierpiała mocno. Widzę jednak, że to bardzo wrażliwa roślina.





Starzec. Lubię jego szaloną naturę. Jednak gdy jest zbyt nachalny i nie mogę sobie z nim poradzić, odnawiam krzaczek. Chwilkę później pokazuje mi, że się nie da...



Storczyk. Dostałam go na nowe mieszkanie. Kwitł nieprzerwanie przez prawie 2 lata. Później od wszystkich słyszałam wyrok, że skoro tak, to już NIGDY nie zakwitnie. Wcale mi to nie przeszkadzało. Przez kilka miesięcy odpoczywał. W ubiegłym roku i on poczuł wiosnę. Nie planuję uprawy storczyków, to jakby zbyt dostojne kwiaty dla mnie. Tego uwielbiam, bardzo mnie cieszy. Nie przypinam kwiatów do tyczek. Bardzo tego nie lubię, chyba, że są to pnącza, nie lubię roślin podpierać. Tak, wolę jak krzywo rosną. 



Przy okazji storczyka pierwszy raz usłyszałam to zdanie: "Kupiłam Ci kwiat, ale później zastanawiałam się, czy dla Ciebie nie jest za sztuczny...." Usłyszałam to jeszcze  raz od mamy, która wręczała mi Araukarię. Swoja drogą, o ile storczyki znałam to gdy zobaczyłam Panią A, przez chwilę rzeczywiście zastanawiałam się, czy nie jest sztuczna... Mam taką czarną historyjkę,  że każdego, kto na moim grobie postawi sztuczny kwiat będę straszyła.... Tak wolę chwasty, ja uwielbiam chwasty. Gdy mieszkaliśmy na parterze wiosną prawdziwą radością były dla mnie chwasty, które bez zaproszenia korzystały z doniczek moich sukulentów. Teraz mają mniejsze szanse, z powodu 10 piętra, ale proszę, jakiej dorodnej pokrzywy doczekałam się w ubiegłym roku.


Czasem biegam z doniczkami po mieszkaniu i szukam miejsca. Moje fikusy długo nie czuły się u nas dobrze. Przesadziłam i rozsadziłam je, i przez dwa lata bardzo słabo rosły im liście. Nie zgubiły ich całkiem, ale widać było, że nie mogą się odnaleźć. Gdy straciłam już nadzieję postawiłam je wysoko na szafie, żal było wyrzucić. A one nabrały koloru i przybrały na masie (liściowej).



I gdy tak pięknie nabrały masy zielonej, to ją straciły kilka tygodni temu...


...ale żyją i powoli nabierają zielonej mocy...



A na koniec moje trzy ulubione, mieszkają z nami już bardzo długo i zazwyczaj stoją razem, bo się lubią. Utrzymuję je w formie drzewek i przycinam, dlatego nie rozrastają się mocno. I doczekały się potomstwa.






Rośliny część 1 znajdziecie TUTAJ. Pisałam o tych, które lubię najbardziej i małej kolekcji roślin zapamiętanych z dzieciństwa.
Rośliny część 2 TUTAJ, pisałam o ziołach na balkonie i w kuchni.

Z pozdrowieniami.



4 komentarze:

  1. Mam na liście ten Słowiński Park Narodowy. Właśnie wróciliśmy z Ojcowskiego i też nie wychodzę z zachwytu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwielbiam ten park. Moje dzieci, miłośnicy fantasy bawią się, że drzewa to trole. Drzewa rzeczywiście wyglądają jak trole, niewiele wyobraźni potrzeba :-) I dlatego nigdy nie napiszę: "nie ma to jak Włochy", bo uwielbiam polską naturę. W sensie przyrodniczym, chociaż ludzkim także.

      Usuń
  2. A i magisterkę w tym samym roku robiłyśmy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tyś grzecznie wszystko przeczytała! Ja myślałam, że będę jedyną osobą, która te wypociny przeczyta... Dziękuję bardzo :-)

    OdpowiedzUsuń

Na moim kameralnym blogu zaczęło pojawiać się dużo spam'u... Zdarzyło się nawet, że przedostał się przez zabezpieczenia bloggera i został opublikowany jako komentarz. Stąd moja decyzja o moderowaniu komentarzy. Dziękuję za każdy niespamowy komentarz :-).