wtorek, 23 września 2014

Trójpak. Spodenki na WueF.


Zdaje się, że  taki post powinien pojawić się pod koniec sierpnia... Toż to element wyprawki szkolnej, ale co tam ;-). Okazało się, że 1 para typowych spodenek i jakieś wakacyjne w stylu "hawaya" to za mało na 4 godziny WueFu w tygodniu plus koszykówka i SIATKÓWKA!!! oczywiście ;-). Tak więc wyjęłam odpowiednie tkaniny i do roboty. Trochę to trwało, ale najtrudniej było zacząć. Codziennie coś i po tygodniu mamy spodenki gimnastyczne sztuk 3. Do przyspieszenia prac mobilizowała mnie wizja prania ręcznego, żeby nadążyć z czystym strojem sportowym na czas.





I nasz sportowiec w akcji. Na spodenki w plenerze to już raczej nie będzie okazji, ale nie mówmy o tym, że nadeszła jesień... Na zdjęciach recyclingowe spodenki z TEGO wpisu. Nie napiszę, że jest fantastyczna w sporcie, że widzę jej przyszłość ot, w siatkówce ;-). Napiszę, że lubi ruch, rywalizację, że jest wytrzymała i waleczna. To dla mnie najważniejsze. Nie lubiłam sportu, a raczej zajęć W-F w szkole. Z perspektywy czasu widzę, że to nie była kwestia mojej niechęci do wysiłku, a raczej formy zajęć... Cieszę się, że nie przeniosłam tego odczucia na moje dzieci. Pewnie dlatego, że jako dorosła osoba już nie uciekam od wysiłku. Wiem też, że sport to nie forma i figura. Powiedzenie "W zdrowym ciele zdrowy duch" jest prawdziwe. W końcu to duch i ciało tworzy człowieka.  




Te krótkie sportowe przemyślenia nie pojawiły się bez powodu. Otóż po 10 miesiącach założyłam buty do biegania... Nie czułam wiatru we włosach, bo biegam wolno i w czapeczce ;-). Nie włączyłam głośno muzyki, bo lubię zbierać wtedy myśli i oddawać się szeroko rozumianym czynnościom kontemplacyjnym. Dziś mnie wszystko boli, ale to dowód, że ŻYJĘ :-). Jutro też idę!



poniedziałek, 15 września 2014

Od czegoś trzeba zacząć...



Minął już miesiąc od pojawienia się na świecie naszego małego Jacka. Czułam od kilku dni, że mnie "nosi". Syndrom niespokojnych rąk uśpiony na chwilę zaczął atakować ;-). Jeszcze nie czułam się na siłach (czasowych) żeby zabrać się za grubszą pracę, nasza paleta czeka... Jednak musiałam już coś zrobić. Malowanie ramek planowałam od dawna, ale nie miałam na nie pomysłu. Po przeprowadzce zebrała się niezła kolekcja ramek i rameczek, a każda w innej wersji. Chciałam zawiesić je wszystkie w jednym miejscu, ale z kolorowymi zdjęciami utworzyłyby niezłą pstrokaciznę. Postanowiłam ujednolicić je kolorem. Wykorzystałam farbę od łóżeczka, uwielbiam ją i z pewnością jeszcze użyję.





Zaryzykowałam też malowanie ramki metalowej. Jej stara wersja nie pasuje do naszych wnętrz i leżała z innymi w szafie. A w ramce stare zdjęcie rodzinne z 1907 roku, o którym kiedyś wspomniałam. Efekt jaki jest, każdy widzi.  Nie jestem pewna, czy wygląda lepiej, ale niewielkie to ryzyko, bo ramka nie jest zabytkowa :-). Przy okazji wypróbowałam farbę akrylową na metalu.


Jak już wzięłam w rękę aparat to sobie popstrykałam... popołudniowe słońce tak ładnie zaczęło zaglądać do kuchni. Lubię ten czas w ciągu dnia. Filiżanki nie malowałam ;-), a kwiaty to więdnący storczyk, który kwitnie nieprzerwanie od listopada ubiegłego roku!








Pewnie zobaczycie jeszcze ramki gdy zawisną w naszej domowej galerii, ale trochę potrwa wybieranie zdjęć. Nie chciałam już czekać, żeby znów nie utknąć. Przyznaję, że przez chwilę zaczęłam wątpić, czy uda mi się wyjść poza codzienność... Na początku byłam nawet z siebie dumna, że jakoś daję radę, ale to mi nie wystarcza... Lubię zajmować się domem, lubię sprzątać po śniadaniu gdy cała gromada już wyjdzie. Odkurzać i wieszać czyste ręczniki. Lubię szykować przekąskę gdy wracają i obiad na 15. Lubię siadać te kilka razy dziennie i karmić najmłodszego, ale to nie wszystko. I nie chodzi o ambicję, o to, że nic nie tworzę, że zamykam się w czterech ścianach. Zrozumiałam, że chodzi o czystą przyjemność z tego tworzenia, tego mi brakuje. Tak bardzo przyzwyczaiłam się do takiej aktywności, że nie wyobrażam sobie codzienności bez niej. Nie jest mi łatwo znaleźć teraz czas. Przez chwilę zastanawiałam się:  co stało się z dobą? To jak z zakupami w markecie. Kupuję najpotrzebniejsze rzeczy, a przy kasie okazuje się, że rachunek idzie w setki. Patrzę na paragon i zaledwie kilka pozycji przekracza 10 zł, reszta to drobiazgi, które pomnożone przez naszą rodzinę dają te setki... Wracając do mojej doby. Dotarło do mnie, że od miesiąca kilka z jej godzin poświęcam małemu J. Kilka(naście) karmień po 20-30 minut, odbijanie, zmiana pieluch, przebieranie, kąpanie. A doba ma ciągle 24 godziny...


Z czasem wszystko się układa, jak ryż w szklance. Mam nadzieję, że zmieści się jeszcze trochę. Muszę tylko pamiętać, że nie można ryżu ciągle uklepywać, bo nie można. Szklanka jest ze szkła, a doba ma 24 godziny :-) Nie wszystko zostanie zrobione...