sobota, 31 października 2015

Czas. Zegar.

Bez hałasu, który nie pozwala zastanowić się choć przez chwilę.  Bez chichotu zagłuszającego myśli biegnące ku Tym co odeszli. W zamyśleniu, NIE w smutku. W ciszy, NIE otchłani. Kilka moich myśli poplątanych. Zupełnie nie obiektywnych, bardzo SUBIEKTYWNYCH.



"Mamy czas, czas nie goni nas" (Arka Noego).  Są rzeczy ważne i ważniejsze. Są rzeczy na które zawsze jest czas. Niedawno usłyszałam, że przeprowadzono badania. Podobno (nie znam żródła tych badań) na pytanie o wspomnienie najszczęśliwszego czasu w życiu większość ludzi mówiło o tym, kiedy w domu były małe dzieci. Choć tyle w tym czasie obaw, zmartwień i trosk, to o ile więcej szczęścia (skoro wynik jest jednak na plus). Takie stwierdzenia (badania) stawiają mnie dziś do pionu. Nie przegapić Rozmów, Zwierzeń, "Mamo, czy mogę Ci poczytać?". Pierwszych kroków, zakochanych oczu. Nacieszyć się, nie na zapas, nie dla wspomnień. Nacieszyć się chwilą do granic możliwości, być szczęśliwą w tej chwili.



Zbieram myśli, dobre rady i doświadczenia. Napisano kiedyś do mnie: "Wszyscy mamy tyle samo czasu". Było mi głupio, bo zadałam pytanie, które teraz tak bardzo często słyszę: "Skąd Ty masz czas na to wszystko". Zapamiętałam. To ode mnie zależy na co wykorzystam czas, którego wszyscy mają tyle samo. Co za sprawiedliwość! Czy rozpocznę dzień dobrze? Czy w będę miała dziś wysprzątane mieszkanie i obiad z deserem? Czy może ogarnę wszystko trochę i coś uszyję, albo pomaluję? Albo nie! Spacer! Taki długi i wrócę do domu zatrzymując się dłużej przed drzwiami żeby zdjąć błoto z kół wózka. Telefon: "Mogę przyjść, pogadać chcę". Przyjdź. 
Każda opcja jest dla mnie dobra, każda może poprowadzić szczęśliwie dzień.



"Przepraszam, za ten bałagan, przed chwilą sprzątałam...". W przedpokuju sterta butów wywalonych z szafy, jakieś skarpetki (zdjęte  ze stóp), dziecko z gołymi stopami, klocki, a to wszystko stało się gdy na chwilę zszedł mi z oczu (Jacek, 14 miesięcy)... "Proszę się nie przejmować, gdy są dzieci trzeba się z tym liczyć" odpowiada mi doświadczona mama, która przyszła odebrać swoją córkę z wizyty u naszej. Odnaleźć się we własnej rzeczywistości. Mogę spędzić cały dzień na odnoszeniu rzeczy na swoje miejsce i zmywaniu podłogi. Tymczasem lepiej jest dla mnie pogodzić się (zaakceptować ;-) z życiem jakie mam - nieogarniętym. Jestem szczęśliwa :-).



A jak Wy stoicie dziś z czasem Drodzy Czytelnicy?
 W miejscu od dawna?
 Przecieka przez palce?
 W chwili zatrzymania?
 W oka mgnieniu?
 Życzę Wam dziś czasu odpowiedniego na wszystko. Pozdrawiam.


P.S. Informacje o zegarze, który zrobiłam z desek skrzynkowych będą w kolejnym wpisie. 

środa, 28 października 2015

Rośliny w moim domu część 1.

Zdecydowanie pomagają mi przetrwać tę ponurą i nieświąteczną część jesieni. Tej wiosny wyjątkowo  rozrosły się i wydobrzały. Odżyły po zimie i nieproszonych gościach. Rozpocznę od najnowszego nabytku, który mogliście już na blogu zobaczyć. Przeniosłam go tutaj i powtarzam co napisałam wtedy. Monstera tudzież Filodendron. Od dawna czyhałam na tę roślinę. Wielki, zaniedbany nieco, krzak stoi w holu szkoły. Jedyne co mnie powstrzymywało przed wejściem w posiadanie, to fakt, że roślina rozrasta się do sporych, nieprzewidywalnych kształtów. No cóż. Pewnego dnia gdy zbyt długo czekałam w holu na córkę nie wytrzymałam. Zapytałam o zgodę i przyniosłam do domu. Na razie stoi we wodzie. Muszę donicę odpowiednią zakupić. Jak widać na zdjęciu motyw Monstera pojawił się także w wydaniu drewnianej podkładki na stół i gałek meblowych. Gałki na razie czekają na meble... 




Historia roślin zwisających. Zostałam nimi zainspirowana blogiem Llooki, a dokladnie wpisem o retro roślinach.  Muszę przyznać, że przy okazji przygotowywania tego wpisu zajrzałam tam znów i nasze retro rośliny mocno się pokrywają :-). W każdym razie gdy przeczytałam tamten wpis nagle przez głowę przebiegły mi szybko: pokoje u babci na wsi ( Asparagusy kilku odmian), charakterystyczny cytrynowy zapach gdy latem robił się przeciąg i firanki wzbudzały zapach z Geranium (zwanej przez babcię Anginki). I jeszcze werandowy, zwisający  Cisus... A Bluszcz owija płot mojego rodzinnego domu.


U mnie dołączyła jeszcze trawa i moja dziecinna fascynacja gdy pojawiały się pędy, na których wyrastały nowe roślinki. 

Cisus i Zielistka.

Fascynujące młode okazy. Zielistka także zakwitła i wydała nasionka.


Asparagus, który zachwycił mnie delikatnymi kwiatkami tej wiosny.
Paproć pięknie rozrosła się po zimowej zapaści.


Geranium rozsiewa zapach w kuchni.

Myślę, że dla stałych czytelników moje wyznanie nie jest zagadką. Mamy w domu sporo sakraliów, a ich duża część to pamiątki z podróży, które dostajemy także od rodziny i przyjaciół. Długo nie miałam pomysłu ma figurki Maryjne. Stały sobie na szafie i kurzyły się, aż wpadłam na genialny (!?) pomysł poustawiania ich między roślinami, tu i tam. Przypatrz cie się Maryii z Guadelupe. Ramka to moje dzieło. Obrazek naklejony jest na tkaninę. Bardzo mi się podobał, ale zupełnie nie miałam pomysłu na ramkę, która podkreśliłaby jego urok. Według mojej subiektywnej opinii wyszło dobrze :-). Ramka z desek skrzynkowych, oczywiście. 






Największą część mojej kolekcji roślinnej stanowią Sukulenty. Od dawna są moją pasją. Pisałam na ich temat pracy licencjacką a później magisterską. Gdy mieszkaliśmy w malutkim mieszkaniu nie mogłam pozwolić sobie na dużą ilość roślin. Miałam wtedy kilka doniczek. Tutaj mogliście zobaczyć je na blogu. A było to ponad 10 lat temu. Teraz sukulenty opanowały blogosferę. Pojawiają się wszystkich wnętrzach. Dlatego ja dziś pokażę tylko moje staruszki, ich dzieci i jednego wariata.

Moje staruszki, Grubosze. Są ze mną ponad 10 lat. Ulubione.

Moja szkółka sukulentów. Tutaj rosną i uczą się jak być
dużymi i silnymi sukulentami, odpornymi na suszę.

Wariat. Rośnie jak chce... Wiele razy przycinałam,
przesadzałam, mówiłam, prosiłam i nic. No to dostał osłonkę
wysoką, która go nieco ujarzmiła, ale i tak rośnie jak chce.
Chyba nawet zakwitł?

Na zakończenie niestandardowa roślina domowa. Kasztanowiec. Zasadziliśmy go dla moich niedowiarków małych. Wyrażały bezsens spadających jesienią kasztanów, poza działalnością typu "ludziki z kasztanów", oczywiście. I zapodały spojrzenie typu "niemożliwe" gdy zapewniałam, że z takich wyrastają potężne drzewa. Nasze drzewko na razie zupełnie niepotężne, ale jakże miłe dla oka.


Serdecznie Was  pozdrawiam. Jak dobrze, że słońce jeszcze wróciło....


czwartek, 22 października 2015

Okładka na segregator i szkicownik.

Okładka, a właściwie saszetka, na szkicowniki powstała we wrześniu dla koleżanki mojej córki. Dziewczynka interesuje się modą i szkicuje projekty. Do saszetki dołączył szkicownik z gotowymi postaciami do szkicowania projektów i kredki pastelowe. 




Jeszcze przed wakacjami kupiłam dla siebie taki dorosły szkicownik z postaciami do szkicu żurnalowego, czy jak to tam zwał. Czasem zaświta mi pomysł w głowie i jest dla mnie sporym wyzwaniem przelać go na papier, gdyż zdolności do rysunku NIE POSIADAM. Bardzo przydatna rzecz, jak dla mnie. Nie wiem jak wygląda ten dla dziewczynki, bo zapakowany był w folię, ale ten dorosły wygląda mniej więcej tak:




W ubiegłym tygodniu powstała okładka na segregator. Moja córa potrzebowała jakiegoś do mnożących się kserówek. Mieliśmy jeden na stanie, ale brzydki (gratis do zakupów). Szkoda było wyrzucić, zwłaszcza, że potrzebny. No to uszyłam okładkę. Z pewnością wykorzystam jeszcze ten pomysł na kilka zniszczonych segregatorów w użytku. Okładkę zewnętrzną ozdobiłam skrawkami z próbnika tkanin, który dostał się ostatnio w moje ręce ;-).




Początkowo miałam uszyć zwykłą okładkę, ale i w środku segregator był paskudny. Obszyłam go całego.Teraz nie widać nic. No może troszkę, ale to wynik moich niedokładnych pomiarów ;-). Do uzupełnienia całości przekładki w kolorze tkaniny i gotowe.


Chyba się zaczęła ta niezłota i niepiękna, ale jednak polska jesień .... Wierzyć mi się nie chce, że jednak przyszła. Próbuje mnie wciągać w jakieś doły i "niechceniamisię". Mam plan: nie dać się tej mgle :-). Pozdrawiam.


niedziela, 18 października 2015

Zupełnie jak kiedyś ;-)




- Chi, chi, chi - Zachichotała wesoło. Zupełnie jak kiedyś.... Kiedy zamiast kłaść się spać wyciągała maszynę do szycia. Dzieci, dom, wiek (?!!) wszystko się zmienia. Łóżeczko przed 22, a słoneczko (nawet cztery) nieco po 6. Gdzie te noce zarwane przy stukocie maszyny... Jedno z najmilszych wspomnień szyciowych: noc 30 maja / 1 czerwca 2013 roku kiedy do 3 nad ranem szyła przytulanki z okazji Dnia Dziecka. I ta wczorajsza: miła mglista noc, kwiaty i kolorowe motyle, ciepła herbata, równy stukot maszyny... A to wszystko za sprawą miłej blondynki, która wcale nie jest taka pokorna i cicha na jaką wyglada (już ja takie znam ;-) i jej siostry, ta ma błysk w oku.
Schowała maszynę do szycia, rozwiesiła pranie, ucałowała 4 główki i tuż po północy (zupełnie jak Kopciuszek) wróciła do siebie. Jakie życie takie szaleństwo... Zupełnie zwyczajne, trochę nudne? A jednak: kolorowe, z motylami, śmiechem i ciągłym zamieszaniem :-))






P.S. Zapomniałam zrobić zdjęcia torebki w środku, a torebka już u nowej właścicielki. Podszewka jest w baaardzo kolorowe motyle :-). 


Dobrego tygodnia Drodzy Czytelnicy:-)