niedziela, 29 grudnia 2013

Status: "Przypalanie naleśników".

Jak dla mnie blogowa aktywność jest szczytem mojej internetowej obecności, która ostatnio przekrasta moje oczekiwania i sprawia, że czuję się lekko zakłopotana. Nie ma mnie na FB, ale ten jest na tyle wszechobecny, że wiem co to status ;-) Dziś w jakieś telewizji śniadaniowej usłyszałam o zjawisku "wirtualnie wspólnego" zjadania posiłku. Otóż jakś społeczność internetowa zasiada z posiłkiem przy komputerze i kamerze i tak nie w samotności (?) spożywają ów posiłek...
Do rzeczy. Pod wpływem (jednak) wirtualnego "bywania" wpis prawie na gorąco ;-) Rozbawił mnie poniższy obrazek na moim kuchennym stole. To nie ustawka :-)


Tak, dziś (w niedzielę) na obiad jemy naleśniki. Moje dzieci kierując się naturalnym instynktem (szaro - buro na dworze = słodko na talerzu) nie zaburzonym szeroko rozumianą kulturą (niedziela = rosół i kurczak) jednogłośnie poprosiły o  naleśniki. A ja nie napiszę w tym miejscu: "Wychodząc na przeciw potrzebom moich dzieci..." Wyszłam na przeciw także swoim potrzebom i z ogromną przyjemnością zjadłam z dziećmi naleśniki z powidłami śliwkowymi mojej mamy. Część naleśników była przypalona... w trakcie smażenia usiłowałam podgonić moją robótkę ;-) Już nie mogę się doczekać kiedy skończę, bo robię coś dla siebie. Tak więc w każdej wolnej chwili dziergam. Dla nie wtajemniczonych na talerzu jest laleczka dziewiarska, o której ostatnio pisałam. Odłożona tam w pośpiechu pod wpływem zapachu spalenia...

To na tyle dzisiaj :-) Życzę Wam miłego popołudnia i dobrego tygodnia. 


piątek, 27 grudnia 2013

Poświątecznie...

Było przed, w trakcie, dziś jeszcze po :-) Tak się złożyło. Święta minęły. Tradycji stało się zadość: "Kevin sam w domu" obejrzany ;-) Wspomninam o tym wydarzeniu, bo drugi raz tak się ubawiłam na tym filmie. Do łez doprowadziło mnie pierwsze oglądanie. Drugi raz w tym roku, gdy patrzyłam jak śmieją się moje dzieci :-) Szczery śmiech trójki dzieci jest baaaardzo zaraźliwy :-)



Jeszcze na chwilę wracam do świąt. W przedświątecznych migawkach TUTAJ pokazałam ozdoby półeczki w kuchni, właściwie niewielki fragment ponieważ... były nieskończone. Nie zdążyłam. Jednak wczoraj miłym, leniwym, świątecznym popołudniem usiadłam i wydziergałam serduszko i bombkę, bo czemu nie? :-) Sprawa ważna, bo winna jestem jeden link. 


Otóż śpieszę się donieść, że robiąc szydełkową bombkę korzystałam z bardzo prostego przepisu na kulkę z bloga by piegowata, który możecie znaleźć TUTAJ. Jestem przekonana, że jeszcze nie raz z niego skorzystam. Kulki są cudowne :-) Zbliżenie na szarą, bo była druga i wyszła lepiej niż czerwona ;-)


Natomiast serduszko to efekt nowej dla mnie techniki "dziubania", czyli laleczki dziewiarskiej. Fantastyczna sprawa i chyba łatwiejsza niż szydełko. Laleczka dziewiarska pozwala uzyskiwać takie "sznurki", ale są one trówymiarowe, a w środku mają tunelik. Możliwości zastosowania bardzo dużo. Jestem w trakcie pewnego projektu, zobaczymy co z tego wyjdzie. Również ten zielony sznurek, który jest częścią wystawki przygotowałam na laleczce dziewiarskiej. I znów oszczędzę szczegółów, gdyż w sieci znajdziecie wszystko co potrzeba do zgłębienia tej sztuki. Są blogi, na których ludzie tworzą cuda, są filmiki na You Tube, z których sama korzystałam. Ważne hasła dla wyszukiwania to laleczka dziewiarska lub spool knitting (ang.).Sznureczek nie nadał sobie sam kształtu serduszka, oczywiście. Używając metalowego wieszaka (takiego, na którym dostaje się rzeczy z pralni), nożyc do cięcia drutu i kombinerek przygotowałam metalowy stelaż serduszka. Następnie delkatnie wciągnęłam na niego sznureczek, który jak wspominałam ma w środku tunelik. Taśmą zabezpieczyłam zakończenia drutu, a następnie igłą zszyłam końcówki sznureczka, tak żeby zakryć łączenie. Myślę, że to dość proste, ale jeśli będę robiła kiedyś jeszcze takie ozdoby to postaram się o małe DIY, tym razem ozdoby powstawały w pośpiechu.




Wczoraj mojemu synkowi (po zjedzeniu kilogramów czekoladek i sopelków choinkowych) zamarzyły się "mięciutkie bułeczki" :-) A ja z przyjemnością po drugim śniadaniu zagniotłam ciasto i wieczorem, na zakończenie świąt, w blasku choinkowych lampek jedliśmy ciepłe, mleczne rogaliki z masłem.... tak poprostu.  To była duża przyjemność i po raz kolejny można było się przekonać, że najlepszym jedzeniem jest to najprostsze. To rogaliki, czy bułeczki (zależy jaką formę im nadam), które moja rodzina uwielbia i dość często je piekę. Potrzebują czasu na wyrastanie, ale dzięki temu są bardzo delikatne i mięciutkie.  Jeśli więc macie ochotę na coś zwykłego, delikatnego i pysznego zapodaję przepis na Mleczne Rogaliki.


Mleczne Rogaliki.
(8 sztuk dużych rogali lub 16 sztuk małych rogalików)



 Jak już wiele razy miało to miejsce korzystałam z jakiegoś przepisu z internetu (kilka lat temu i zupełnie nie wiem z jakiego) Jednak po setkach upieczonych bułeczek, patrząc na mój zeszyt zaszło w przepisie kilka zmian, więc nie jest to tamten przepis.

Składniki:

  • 500 g pszennej mąki
  • 280 g mleka
  • 1 łyżeczka soli
  • 40 g cukru
  • 25 g masła
  • 15 g świeżych drożdży
Przygotowanie:

Do miski wsypuję mąkę, a następnie drożdże i rocieram je palcami razem z mąką. Dalej dokładam kolejne składniki i zagniatam ciasto. Odstawiam je w misce do wyrastania na około godzinę (powinno podwoić swoją objętość). Po tym czasie ciasto trochę przegniatam ;-) Przygotowuję 16 małych rogalików, dlatego dzielę na tym etapie ciasto na 2 kule i pozostawiam na 20 min. Jeśli przygotowujemy 8 dużych formujemy jedną kulę ciasta. Po tym czasie przygotowuję rogaliki. Każdą kulę rozwałkowuję i dzielę na 8 trókątnych części (jak pizzę, z resztą robię to nożykiem do pizzy) i zwijam w rulonik, a następnie zawijam końce, jak to rogaliki ;-) Jeśli nigdy nie przygotowywaliście rogali to z pewnością w sieci znajdziecie instrukcję obrazkową. Ja nie posiadam takich fotek. I znów rogaliki sobie rosną, około 45 minut. Dzięki temu potrójnemu wyrastaniu rogaliki są bardzo delikatne i puszyste, ale mają dość zwartą strukturę (nie mają dużych dziur). Rogaliki piekę w temperaturze 190 ℃ około 20 minut. Polecam.



Święta minęły. Dziś byliśmy na spacerze, rowerem i hulajnogą (bo przecież nie sankami ;-) Na obiad najzwyklejsza, najprostsza i najsmaczniejsza po świętowaniu zupa: krupnik z kaszą :-) A kolejne wpisy będą dotyczyły świątecznych prezentów. Pozdrawiam serdecznie.



wtorek, 24 grudnia 2013

Narodził się w stajence...


Kiedyś narodził się w stajence. Aby dziś narodził się w najciemniejszych, najsmutniejszych, ukrytych i zapomnianych miejscach naszego życia i rozświetlił je boskim światłem. Sobie i Wam życzy


W tym roku zbudowalimy małą stajenkę na komodzie w dużym :-) Osioł bez ucha, żyrafa, zwierzęta wyjątkowej maści, pasterze w pelerynach z nowoczesnym wzornictwem, trzej królowie, z których jeden z pewnością jest ciemnoskóry i w końcu piękny Jezus w czerwonym zawiniątku. Sprawia nam dużo radości. Główny architekt (mąż) zaimponował mi szalenie tymi dzikimi gałęziorami (jak ja to lubię) :-) Dzieci z pasją malowały gipsowe figurki. A ja gotowałam wtedy :-) 







poniedziałek, 23 grudnia 2013

Kilka dni przed...

Zanim dzieci dobrze zasną postanowiłam wrzucić kilka zdjęć z ostatnich dni w naszym domu. Z niezmienną (a może nawet rosnącą) radością patrzę na to nasze nowe miejsce na ziemi. Sprzątam, dekoruję, wypełniam zapachem.















1. Tak w tym roku poradziłam sobie z pakowaniem domowych pierniczków na prezenty dla bliskich :-)

2. Janek na widok piernika (staropolskiego): 

- To tort?
- No trochę tak. - Ja na to
- Hurra, dziewcyny! Są juz święta!!!

3 i 4. Nowy,świąteczny łapacz nastroju.

5. Okno w przedpokoju z nową roletką.

6. Kuchnia i moja nowa zabawka - laleczka dziewiarska - w akcji.

7-9. Wystawka w pokoju - jestem taka dumna ;-)

10. Przykładowe pierniczki ;-) o których mowa w punkcie 1.

11. Sentymenty...

12-14. Nasza prywatna stajenka podczas przygotowań.

15. Ubiegłoroczny prezent od wiernej czytelniczki :-)

16. Kandyzowanie pomarańczy....



Zamyślona, zapracowana, szczęśliwa ja...


niedziela, 15 grudnia 2013

Czarna Perła i worek ziemniaków, czyli chłopakowy pokój.










Dziś proponuję wpis z pokoju Chłopca :-) Nie planowałam go. Ostatnio wspominałam, że dużo szyję użytkowo i to właśnie miałam na myśli. Wydawało mi się, że zasłony czy poduszki to niewiele do pokazania. Jednak zmiany jakie zaszły pod wpływem wymiany tylko tkanin zaskoczyły mnie samą więc pstryknęłam kilka fotek :-) Wiedziałam ile zmienia kolor i tkanina, ale po raz kolejny bardzo się zdziwiłam. Żałuję, że nie zrobiłam zdjęć "Przed". Dlaczego "Czarna Perła"? To nazwa pirackiego statku kpt. Jacka Sparrowa ("Piraci z Karaibów"). Gdy dzieci przyszły do domu (po szkole i przedszkolu) i zobaczyły nowe oblicze łóżka uznały zgodnie, że to statek piracki. Nie muszę dodawać, że zabawa do wieczora była świetna :-)



Tak pokój Janka prezentuje się od wejścia. Na zdjęciach nie widać zbyt dobrze jego prawej strony strony. To zabieg celowy. Stoi tam stara, zniszczona komoda. Zastanawiam się jak ją odnowić i chyba zostanę z tym do wiosny. Pomysłów było już kilka. Po lewej stronie łózko piętrowe i główny powód tego wpisu. Zasłony do pokoju uszyłam właściwie kilka dni po przeprowadzce. Pokój Janka jest od zachodniej strony i popołudniem, a najbardziej o zachodzie trzeba było ratować oczy przed słońcem. Tak więc w wielkim zamieszaniu i bałaganie wyjęłam maszynę, materiały z zapasów (dokupiłam tylko białego w liczebniki na jedną stronę) i szyłam. I tak trochę przypadek narzucił kolorystykę pokoju. Trafioną, tak myślę....



Ogólny widok na samo łóżko. Gdy jego właścicielkami były dziewczyny łóżko także posiadało zasłonki. To bardzo ważny element zabawowy łózka piętrowego (namiot, karoca, kino, statek itd.) Zasłonki były wtedy w urocze misie i nawet mąż stwierdził, że teraz należy to zmienić ;-) Na podłodze mata z ulicami, jakże mogłoby jej zabraknąć w pokoju chłopca ;-) Dziewczynki marzyły o oddzielnych, dorosłych łóżkach. Chłopiec marzył o łóżku piętrowym, żeby spać na górze, oczywiście. Dzięki nowemu mieszkaniu te marzenia (i wiele innych) zostały spełnione :-) Lina na łóżku to nie ustawka ;-) to pomysł najstarszej, już za Jej kadencji na łóżku zawsze wisiała lina.







Zapraszam na kilka, bardziej szczegółowych ujęć parteru, bo o niego głównie chodzi. Rozpocznę od pokrycia dolnego materaca. Do tej pory przykrywałam go narzutą, ale ona właściwie przez większość czasu leżała zciągnęta na podłodze. Dlatego zdecydowałam uszyć narzutę na zasadzie prześcieradła z gumką. Teraz pozostaje na miejscu. To właściwie patchwork. Pozszywane kawałki dwóch różnych tkanin podszyłam kocem polarowym, żeby całość wzmocnić.



Worek ziemniaków... Widoczne poduszki, właściwie to nie do końca poduszki, bo w środku jest gąbka, zostały ubrane w worki po marokańskich ziemniakach.Trzeba mieć oczy otwarte i jak zobaczy się takie przydatne przydasie w warzywniaku, to trzeba pogadać z miłą Panią. Ja tak zrobiłam (2 lata temu) i worki leżały czekając na przydatność. Zcięłam i zszyłam narożniki, żeby nadać im kształtu. Teraz służą jako łodzie ratunkowe... A poduszki z naszej kanapy w końcu zostają na swoim miejscu ;-)



Bardzo podobają mi się (choć plastikowe) te pojemniki - dziuple (IKEA). Janek zabiera ze sobą mnóstwo rzeczy do spania i teraz, zamiast pod poduszką, przechowuje je w dziuplach. Potwór morski to nadal najwierniejszy przyjaciel przygód Chłopca :-)


Dla porządku uszyłam też worki (jak ja je lubię szyć i używać ;-) na instrumenty muzyczne. Ciągle przerzucane miedzy zabawkami teraz zostały ujarzmione :-) Wiszą grzecznie na wieszaczku pod parapetem.



To byłoby na tyle. Tradycji stało się zadość: jak zwykle zajmowałam się wieloma rzeczami NIEŚWIĄTECZNYMI i jak zwykle świąteczna wena dopada mnie nagle! wielka! i za późno!

Pozdrawiam Was Drodzy Czytelnicy :-) I dobrego tygodnia życzę.


niedziela, 8 grudnia 2013

Stół gotowy, czyli królowa nie śpi, czyli że nie śpiąca królewna ;-)


Wspomniałam już kiedyś, że najchętniej dawkowałabym sobie pracę nad tym stołem, ale skończyłam niestety... Stół powstał na zamówienie u stolarza. Wykonany z drewna świerkowego. Długo głaskałam go i wąchałam zanim zdecydowałam co z nim zrobić. Podobał mi się taki surowy, ale jednak postanowiłam go pobielić. Na kantach lekko przytarłam farbę papierem, wygląda na lekko postarzony. Resztę niech zrobi czas. Uwielbiam ten stół.




Gdy stół stanął już na swoim pomyślałam, że zakupię kwiaty, żeby zrobić zdjęcia. Tymczasem wczoraj upiekłam chleb. Położyłam go na stole i pomyślałam, że to zestaw idealny: stół i chleb....
To jest nasz domowy chleb powszedni. Upiekłam pewnie kilkanaście rodzajów chleba i tyle samo przepisów na bułki wypróbowałam. Dzięki temu mam swój kanon wypieków. Nie oznacza to, że nie próbuję nowych przepisów, ale dobrze dojść do momentu, jakiegoś rozeznania, w tej kwestii i nie czuć presji (swojej własnej ambicji), żeby ciągle robić coś nowego. Po prostu wyjmuję mąki i piekę chleb, a czasem mam ochotę na coś zupełnie nowego i wtedy też jest miło: wertowanie sieci, gazet i książek.


Chleb

Nie podam skąd pochodzi przepis na ten chleb. Po pierwsze, to nie jest już oryginalny przepis, naniosłam zmiany w ilościach mąki. Nie pamiętam też z jakiego przepisu wychodziłam. Chleb jest taki zwyczajny: pszenno - żytni na zakwasie.

 Składniki:
  • 150 g aktywnego zakwasu żytniego (dokarmianego 10-12h przed planowanym pieczeniem)
  • 300 g mąki pszennej
  • 200 g mąki żytniej
  • 320 g wody
  • 2 łyżeczki soli
  • 10 g drożdży-opcja*
* Drożdże w przepisach z zakwasem są zazwyczaj opcjonalne (można dodać, ale nie trzeba). Dodaje się je w zależności od aktywności zakwasu (drożdże pomogą w wyrastaniu chleba gdy zakwas jest młody lub słaby), panujących warunków (czasem chleb rośnie słabo ze względu na temperaturę za niską lub za wysoką). A także czasu jaki mamy na wyrastanie chleba (chleb na samym zakwasie wyrasta wolniej). Według mnie jest jeszcze jeden powód. Chleb na samym zakwasie ma mocniej kwaśny posmak. Osobiście bardzo lubię, ale moje dzieci już mniej i wyczuwają różnicę bezbłędnie.

Przygotowanie:

Do miski wlewam zakwas, a następnie obie mąki. Jeśli używam drożdży, to rozcieram je w palcach razem mąką. Dosypuję sól, wlewam wodę i wyrabiam ciasto. Można ręcznie, można specjalnych hakiem w robotach kuchennych. Ja wyrabiam je zwykłym mikserem do ciasta używając takich spiralnych łapek, które do czasu rozpoczęcia wypieku chleba leżały nie używane ;-) Przykrywam i zostawiam ciasto w misce do wyrastania. Jeśli dodaję drożdże chleb wyrasta ok. 2 godzin jeśli piekę na samym zakwasie to czasem nawet 4 godziny. Po tym czasie u mnie następuje pieczenie. Są różne metody. Ja wybieram tę: przekładam ciasto do garnka żeliwnego wyłożonego papierem do pieczenia, zamykam pokrywę i wstawiam do zimnego (!) piekarnika. Tak piekę chleb 30 min. W tym czasie bochenek wyrasta po raz drugi (podczas stopniowego rozgrzewania się piekarnika i garnka). Następnie zdejmuję pokrywkę i piekę chleb jeszcze 30 minut: około 20 min. w garnku, a następnie wyjmuję go ostrożnie i dopiekam ok 10 min. na samej kratce kuchennej. Piekarnik ma temperaturę około 200 stopni. Upieczony chleb popukany od spodu daje głuchy odgłos.

Zanim kupiłam garnek żeliwny (IKEA, ok. 200zł) piekłam chleb w zwykłej keksówce. Po wyrastaniu w misce przekładałam go do formy wysmarowanej oliwą i obsypanej otrębami i zostawiałam na drugie, krótsze wyrastanie, po czym piekłam 40-50 minut (wkładając chleb do rozgrzanego piekarnika)

Doskonale zdaję sobie sprawę, że to zupełnie nieprofesjonalny domowy wypiek chleba. Nie mam jednak kompleksów z tego powodu. Znalazłam swój sposób na chleb, dzięki czemu nie jest dla mnie problemem robienie chleba co drugi dzień. Na co dzień omijam wyrastanie koszyczkowe, rozgrzewanie garnka żeliwnego itp. Oczywiście czasem tak piekę, ale tylko czasem.

Skąd zakwas i jak zacząć?

Swoją przygodę z chlebem rozpoczęłam z blogiem Pracownia Wypieków. Bardzo profesjonalnym blogiem o wypieku chleba i nie tylko jest też  Piekarnia Tatter. Nie będę więc wymądrzała się nadto, co już napisałam. Nie osiągnęłam takiej perfekcji i wiedzy jaką możecie wyczytać na proponowanych blogach, dlatego Was tam odsyłam. Tam też znajdziecie przepis na zakwas i różne metody pieczenia chleba.

I jeszcze dwa zdjęcia stołu w codziennych okolicznościach. Do poprzednich zdjęć odsunęłam krzesła i kosz, zdjęłam fartuch z wieszaka, żeby dobrze było go widać. W razie potrzeby rozkładamy kolejne krzesła.



Nie męczyłam już kolejnymi zdjęciami mojej kuchni, bo jej remont i metamorfozę  można było oglądać na blogu w 2 częściach:
Część 1 - Malowanie boazerii i płytek ceramicznych - TUTAJ
Część 2 - Malowanie mebli - TUTAJ

A poza tym :-) Pierwsza partia świątecznych pierników upieczona. Najstarsza przeliczyła: 134 sztuki. To był piątek. Dziś niedziela, połowy nie ma ;-) Jutro pójdzie druga partia, żeby wystarczyło na lukrowanie i rozdawanie. Pierniki dobrze przechowują się i to jedne z najlepszych ciastek jesienno-zimowych. Nie żałuję sobie ani rodzinie, nie zostawiam tylko na święta, piekę bez umiaru ;-) Tym samym przypominam, że już czas na pierniki. Moje pierniczki powstają z TEGO PRZEPISU.


Zmogło mnie przeziębienie, wirus jakiś. Nie piszę, żeby się użalać, ale przypomnieć o genialnej MIKSTURZE NA PRZEZIĘBIENIE. Nie leczyłam się innymi środkami, tylko NIĄ. Kto czytał przypominam, kto nie miał okazji zapraszam TUTAJ. W czwartek wieczorem było kiepsko, ledwo mówiłam, czułam jak zawalają się zatoki. Dziś niedziela. Zaledwie trzy dni i duuuużo lepiej, ale jeszcze dziś pójdę spać tuż po 20-tej.

Poza tym szyję, tyle że bardzo użytkowo i praktycznie: skracanie zasłon i firan, jakiś bieżnik, nowa roletka do przedpokoju.