niedziela, 24 lutego 2013

Kosmetyczki sztuk dwie.

Będę szczera. Tytuł posta brzmiał pierwotnie: "Kosmetyczki sztuk cztery"... I wisi ten wpis w "roboczych" od jakiegoś czasu, czeka na uzupełnienie a dwie brakujące kosmetyczki leżą w koszyczku pokrojone do szycia i niestety nic nie mówią ;-) Tak więc zapodaję te dwie, które już są. Kiedyś będzie wpis z dwiema kolejnymi a 2 × 2 = 4 więc wszystko będzie się zgadzało (jesteśmy w szkole na etapie mnożenia, temat jak widać udziela się także w innych dziedzinach życia...)

Czekolada z mlekiem. Pierwsza z prezentowanych kosmetyczek powstała w pracowni świątecznych prezentów. Nie mogłam pozwolić dłużej jej czekać ;-) Nie zmierzyłam gotowej kosmetyczki, ale planowałam uszyć taką 20 cm × 15 cm i wydaje mi się, że taka mniej więcej wyszła.




Wiosna, ach to ty. Ta kosmetyczka powstała na zamówienie Helenki a zamówiła ją dla swojej Chrzestnej. I Chrzestna dostała ją z okazji imienin na początku lutego, więc także poczekała na ujawnienie w sieci ;-) Kolory wybierałyśmy razem z H. Nie mam zielonego pojęcia dlaczego, ale ten kawałek zielonego materiału w różyczki czekał na Tę konkretną wlaścicielkę (bo takwłaśnie było). Nie wiem dlaczego tak bardzo mi się z Nią kojarzył. Może Ona wie? ;-) Tkanina cudowna ale niestety niewiele jej miałam. Pojawiła się w TYM patchworku. I teraz tylko na chwilkę. Trochę eksperymentowałam z wielkością kosmetyczek. Ta ma dość niestandardowo 20 cm × 23 cm. Jest głębsza niż szersza. Wypytamy jak się sprawdza. Jak widać na zdjęciu zrobiłam też breloczek do kluczy z kwiatkiem. Pierwszy taki uszyłam jakiś czas temu dla siebie i sprawdził się w 100%. Ma długą tasiemkę - zamysł był taki, że klucze siedzą głęboko w torbie a kwiatek wisi na zewnątrz. I dzięki temu wyciągam klucze ze standardowej! damskiej torebki w 3 sekundy! - idę na rekord ;-) Gdy snułam to opowiadanie o zastosowaniu breloczka pewnemu mężowi pewnej żony to on stwierdził, że jego kochanej żonie przydałaby się cały bukiet ;-) Z drugiej strony kwiatka zawieszka, wiadomo po co. Wykorzystałam moje farbowane tasiemki, o których można poczytać TUTAJ.




P.S. Dodam tylko, że kolejne kosmetyczki czekają gdyż mam w mojej nocnej pracowni ważny projekt... Dodam, że wróciłam do niemieckiego... ;-) O tym już wkrótce :-)

Dobrego tygodnia życzę!

środa, 20 lutego 2013

Na główkę i pod główkę - poduszki.

W końcu zniknęła ostatnia świąteczna gwiazdeczka ;-) Przed świętami na kanapę doszyłam dwie małe poduszki i nie miałam nieświątecznych poszewek. Materiał w okręty kupiłam w IKEA już kilka miesięcy temu z innym przeznaczeniem, ale kolorystycznie ładnie mi zagrał z kratkami i narzutą i uszyłam. Bardzo podobają mi się tego typu poszewki: zawiązywane na tasiemki, z wyglądającym środkiem w kontrastowym kolorze. Ten biały materiał to oczywiście część poszewki a nie poduszka. Już dawno marzy mi się letni patchwork z marynistycznym motywem. Jeśli więc powstanie tego lata to poduszki też będą pasowały. 





Na jednej stronie poduszki widoczny jest okręt Jack'a Sparrow'a znikający w białej mgle... A tak naprawdę to materiał mi się skończył i doszyłam biały. No ale nie byłabym sobą gdybym nie wymyśliła innego powodu ;-)


 O tych poduszeczkach, a raczej woreczkach gimnastycznych nie planowałam pisać, ot drobnostka, ale gdy je szyłam przypomniało mi się jak moja mama uszyła taki dla mnie... Pamiętam, że w podstawówce wszyscy takie musieliśmy mieć na gimnastykę i pamiętam, że byłam przeszczęśliwa, że mama uszyła go specjalnie dla mnie. Niestety został w szkole. Zupełnie o nim nie pamiętałam. Umysł (mózg) jest nieprawdopodobny. Czasem niewiadomo skąd powracają wspomnienia. Ten woreczek był taki ważny, bo mama nieweiele dla nas szyła. Wiadomo - maszyna służyła do łatania dziur i skracania spodni. Dlatego takie chwile zostają w pamięci. O jednej rzeczy nigdy nie zapomniałam. Mama uszyła mi komplet pościeli do wózka dla lalek. Muszę go poszukać, może jeszcze gdzieś się uchował. Pamiętam, że był doskonały i piękny. Poduszka i kołderka były czerwone. Na pościel mama uszyła poszewki białe z koronkami i przez dziureczki w koronkach przebijała ta czerwona pościel :-) Tak, była idealna. Nie miałam pojęcia, że mama potrafi szyć takie rzeczy ;-) I pamiętam, że szyła nocą. Pamiętam jak przebudziłam się w nocy i kołderka była już w niebieskim wózku. Poduszkę zobaczyłam rano :-) Do tego mama obszyła budkę wózka białą koronką... Ach... 
Wracając do woreczków gimnastycznych ;-) Skąd pomysł? Niedawno byłam na basenie z grupą mojej córki (jako suszarka pojechałam ;-) i tam miałam okazję z perspektywy zobaczyć jak chodzi moje dziecko... No krzywo chodzi... Byliśmy już na konsultacji u specjalisty (niestety problem nieco bardziej złożony), ale poza tym pomyślałam, że takie woreczki nie zaszkodzą. Uszyłam oczywiście od razu dla całej trójki. I chodzą z tym woreczkami na głowach tak, żeby im nie spadały rzecz jasna. Wychodzi to całkiem dobrze, ale póki co, zupy nie pozwalam im jeść z tymi przyrządami gimnastycznymi ;-) Nie muszę dodawać, że mają z tymi woreczkami ogólnie dobrą zabawę. Każde samo wybrało materiał na swój woreczek. Chłopak ma rakietę, oczywiście. Buzz Astral (bohater bajki "Toy Story") nią lata...  Starsza siostra ma woreczek z zawstydzoną panienką, rzecz jasna. Mała blondyneczka ma kwiateczka, naturalnie. Jeśli kogoś interesują szczegóły: szukałam w sieci jakie powinny być wymiary takich woreczków. Spotkałam takie 11×14, 10×13, 11×12. Nasze wyszły 10×12. Wypełnione zostały grochem. Waga takiego woreczka (zawartego w niej grochu) to około 110 gramów (to też sprawdziłam). Niestety robią nieprzyjemny hałas podczas upadku na tzw. panele podłodgowe, a to jednak zdarza się ;-)




Mój Asystent załapał się na fotkę ;-) Towarzysz zajęć przedpołudniowych gdy pozostała część gromadki jest w placówkach użytku publicznego (szkoła i przedszkole).





- Mamusia, ale flajda z tymi poduskami ;-) (aut. Maria)


piątek, 15 lutego 2013

Przeszło 20 skrzynek jabłek...

- To ile skrzynek jabłek Wam naszykować? - zapytał mój Tato kiedy kończyły się ferie.
- Teraz nie zabierzemy. Mam jeszcze jedną skrzynkę w domu i całą szufladę w lodówce - odpowiedziałam.
- To dalej dziewczyny, zabierajcie się za te jabłka (te dziewczyny to ja i moja mama ;-), bo w piwnicy pod schodami jest jeszcze przeszło 20 skrzynek... 
Jak tato powiedział, tak zrobiłam :-) 



Trzeba przyznać, że jabłka z ogrodu rodziców, o którym TUTAJ pisałam są wyjątkowej urody. Rosną bez oprysków i mimo to doskonale przechowują się. Starzeją się także z godnością. Te, które stoją dłuższy czas w ciepłym miejscu wysychają i marszczą się poprostu, prawie nie gniją. 
Poniżej przedstawiam przepisy na ulubione ciasta. Z tego co wiem urodzaj na jabłka był w tym roku duży. Być może poddam komuś pomysł na miłe zużycie kilograma czy dwóch w ten weekend :-) Dziś postanowiłam zapodać takie zwykłe ciasta. Planuję jeszcze przepisy na ciasta z jabłkami typu szarlotka, do przygotowania których potrzeba nieco więcej czasu i naczyń. Teraz jednak ciasta szybkiej potrzeby ;-)


Jabłecznik Mamy.

To zdecydowanie smak mojego dzieciństwa, a szczególnie niedzielnego popołudnia. Takie ciasto piecze moja mama, a teraz i ja. To jest taki zwyczajny jabłecznik domowy, pyszny, bez zbędnych dodatków i upiększeń.



Składniki na ciasto:
  • 225 g masła / margaryny
  • 3 jajka + 1 żółtko (białko zostawić do posmarowania wierzchu ciasta)
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 600 g mąki
  • 200 g cukru
Składniki na nadzienie:
  • 1 kg obranych i startych jabłek (na średnich oczkach)
  • 160 g cukru
  • 3 płaskie łyżki mąki ziemniaczanej
  • 2 łyżeczki cynamonu - opcjonalnie (ja raczej nie dodaję)
Przygotowanie:

Z podanych składników zagniatam ciasto i wkładam do lodówki na 20-30 minut. Przygotowuję nadzienie. Starte jabłka, cukier i mąkę mieszam. Dzięki mące jabłka lepiej "trzymają się" (nie puszczają soku) i ciasto nim nie nasiąka. Połowę ciasta z lodówki wałkuję i wykładam dno blachy. Nakładam nadzienie. Wałkuję drugą część ciasta i układam na jabłkach. Wierzch ciasta smaruję białkiem roztrzepanym z małą łyżeczką wody i posypuję cukrem, najlepiej brązowym. Po upieczeniu mam chrupiącą cukrową skorupkę na cieście. Piekę około 50 min. w 180℃ .To najprawdziwszy jabłecznik (nie mylić z szarlotką) według mojego subiektywnego spojrzenia na kuchnię ;-)

"Najłatwiejsze ciasto w świecie"


Może niektórzy pamiętają taką piosenkę "Radiowych Nutek" (dziecięcy zespół muzyczny z ubiegłego stulecia ;-). Prosiłam mamę, żeby upiekła to ciasto z piosenki, ale Ona mi tłumaczyła, że w piosence nie ma dokładnego przepisu... Dziś myślę, że to było TO właśnie ciasto. W piosence było ze śliwkami i takie także piekę w sezonie. Dziś jednak mamy do spożycia przeszło 20 skrzynek jabłek, dlatego będzie z jabłkami. Szybko łatwo i przyjemnie. Przepis pochodzi z internetu (nie pamiętam źródła, wyszukany kilka lat temu) z moimi zmianami.


Składniki:

  • 4 jajka
  • 2 szklanki mąki
  • 190 g masła / margaryny
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • ok. 4 jabłek obranych, pokrojonych w kostkę
Przygotowanie:

Białka ze szczyptą soli ubijam na sztywną pianę. Zmniejszam ubijanie na niższe obroty i dodaję kolejno: cukier, żółtka, mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia. Na końcu dodaję rozpuszczone, przestudzone masło. Przelewam ciasto na blachę i równo obkładam jabłkami. Piekę ok. 40 min. w 180℃, do "suchego patyczka". Ciasta wydaje się mało, ale to porcja wystarczająca na klasyczną dużą blachę. Jeśli ktoś woli wyższe ciasta to można je upiec w tortownicy lub mniejszej blaszce. Ciasto "uniesie" dużą ilość owoców. Tak jak pisałam: to takie zwykłe domowe ciasto. Bardzo je lubię.

Salceson ;-)


Niestety często bywa tak, że dziwna (a nawet głupia) nazwa czy ksywa przylega jak ulał i co byś człowieku nie robił zostaje... Na dzień dzisiejszy pogodziłam się z faktem, że najpopularniejsze ciasto w naszym domu (a nawet kraju) nosi nazwę "Salceson". Ciasto ekspresowe. Ciasto, które ma różne wersje. Jadłam z gruszkami, rodzynkami i migdałami. Moją ulubioną jest wersja cynamonowa z jabłkiem bez kakao! To jest ciasto ze zdjęcia. Powiew lata... Zdjęcie z wakacji, ciasto z pierwszych ogrodowych jabłek. Ciasto wilgotne i lekkie zarazem. Ciasto bez margaryny czy masła, na oleju roślinnym. Zawsze wychodzi. Źródło przepisu: "jedna pani drugiej pani" ;-)


Składniki:
  • 5 jajek
  • 2 szklanki cukru
  • 3 szklanki mąki
  • 1 szklanka oleju roślinnego
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1 łyżeczka sody spożywczej
  • 4 łyżeczki cynamonu
  • 1,5 kg jabłek obranych i pokrojonych w kostkę
Przygotowanie:

Białka ze szczyptą soli ubijam na sztywną pianę. Zmniejszam ubijanie na niższe obroty i dodaję kolejno: cukier, żółtka, mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia, sodą i cynamonem. Na końcu dodaję olej. Następnie jabłka i mieszam dobrze łyżką. Przekładam ciasto na standardową dużą blachę. Piekę ok. 50 min. w 180℃ Do "suchego patyczka".

Dietetyczne ciasto z jabłkami.

Na niedzielną kawkę miała do nas wpaść zaprzyjaźniona rodzina z karmiącą mamą. Karmiąca mama dla dobra swojego oseska nie może spożywać produktów mlecznych w tym masła i margaryny oraz jajek. To było wyzwanie: zrobić coś dla tej mamy do tej kawki.... Powstał placek - pizza ;-) Tak nazwały go dzieci. Nie zawiera mleka, masła ani jajek. Uwaga! Jest bardzo smaczny! Tak myślę sobie, że jest mało kaloryczny jak na ciasto. Polecam, nie tylko dla osób na diecie.


Składniki na ciasto:
  • 320 g mąki
  • 20 g świeżych drożdży
  • 200 ml wody
  • 120 g cukru
  • 3 - 4 łyżki oliwy
  • 1/2 łyżeczki soli

Nadzienie z jabłek:
  • 3 jabłka obrane, wydrążone z gniazd nasiennych i pokrojone w talarki
  • 2 łyżeczki cynamonu
  • 6 lyżeczek cukru
  • 1 łyżeczka mąki ziemniaczanej
Przygotowanie:

Z podanych składników zagnieść ciasto. Zazwyczaj podaje się, żeby drożdże rozpuścić w małej ilości wody. Ja od dłuższego już czasu robię tak: po odmierzeniu potrzebnej ilości mąki dokładam drożdże i rozkruszam je palcami razem z mąką. Drożdze łatwo odchodzą od palców i rozprowadzają się w mące. Ważne, żeby drożdży nie mieszać bezpośrednio z solą. Ta może spowodować, że ciasto będzie wolno rosło lub nie urośnie wcale. Sól wsypać z reszta składników już po roztarciu drożdży. Ciasto nasmarować oliwą i pozostawić do wyrastania. Powinno podwoić objętość, co zajmuje 1- 2 godziny. Po tym czasie rozwałkować je lub rozłożyć rękoma na blaszce, na grubość ok 2 - 3 cm. Ja przygotowuję ciasto okrągłe i piekę je na orginalnej blaszce wsuwanej do piekarnika. Moje ciasto ma około 30 cm średnicy. Pozostawić na jakieś pół godziny do podrośnięcia. W miseczce wymieszać cukier, cynamon i mąkę ziemniaczaną. Na rozwałkowanym cieście ułożyć pokrojone jabłka i posypać mieszanką. Dzięki mące sok, który wypływa z jabłek łączy się z nią i tworzy taką galaretkę miejscami, zamiast wsiąkać w ciasto. Ciasto piekę 30 minut w 180℃ . To ciasto nie jest pracochłonne ale jednak czasochłonne. Potrzebuje czasu na wyrastanie, jak to ciasta drożdżowe. Ja czasem zagniatam ciasto wcześniej i na czas wyrastania wkładam je do lodówki. Ciasto rośnie, ale znacznie wolniej. Często zdarza mi się zagniatać ciasto wieczorem i piec na drugi dzień. Niektórzy twierdzą, że takie ciasto drożdżowe jest lepsze. Jeśli chodzi o mnie to na pizzę i chleb wolę ciasto wyrastające w lodówce. Natomiast na słodkie ciasto drożdżowe wolę wyrastanie w cieple. Mam wrażenie, że "lodówkowe" ciasto jest bardziej zwarte. Jest puszyste, ale jest mniej "nadmuchane" nie robią się w nim duże bąble powietrzne. Tak mi się wydaje ;-)


Przyponę jeszcze pyszne Ciasteczka Serowe z Jabłkiem (a'la francuskie) o których pisałam TUTAJ




Suszone jabłka.

Początkowo to był pomysł na pomarszczone już jabłka, jakby nie patrzeć, częściowo wysuszone. Jednak tak bardzo wszystkim posmakowały, że teraz suszę je regularnie. Dzięki temu nie muszę w domu rozkręcać ogrzewania ;-) Wszyscy z przyjemnością chrupią zdrowe czipsy. Jabłka trzeba szybko zjadać lub zamykać szczelnie w słoiku bo szybko chłoną wilgoć. 


Próbowałam kilku sposobów suszenia (na kratce z piekarnika, na blaszce i papierze do pieczenia). Ten wydaje się jednak najlepszy. Jabłka suszę rozłożone na blaszce przykrytej lnianą ściereczką, w piekarniku nagrzanym 60℃ przy uchylonych drzwiczkach piekarnika. Zaleca się krojenie jabłek razem z gdniazdami nasiennymi, ale my te jabłka zjadamy a nie gotujemy w kompocie więc bez gniazdek są przyjemniejsze do użycia. Nie obieram jabłek ze skórki do suszenia. Trzeba brać pod uwagę, że ściereczka dość mocno poplami się od soku. Jednak dzięki temu, że sok w nią wsiąka to nie przypala się przy owocach i te ładnie wysychają. Polecam.




- "Kto ma ochotę na lody?" - zapytałam rodzinę kończąc obiad.
- "Ja nie chcę lodów, ja chcę ziemniaczki!" - powiedziała H - urodzona Poznanianka* ;-) 

*Dla niewtajemniczonych - Poznaniaków tu i ówdzie zwą pyrami ;-) 


poniedziałek, 11 lutego 2013

Nie straszna nam zima - mamy w domu motyla!


Zamówienie na strój motyla zostało złożone już we wrześniu! I było bardzo precyzyjnie. Szczerze mówiąc byłam pewna, że ze trzy razy będą zmiany, ale pomylilam się. Otóż starsza siostra zaczęła przynosić z biblioteki szkolnej po kilka książek z cyklu "Martynka". Bardzo miła literatura dziecięca z przyjemnymi ilustracjami. W jednej z książeczek Martynka szykowała się na bal przebierańców i poszła z mamą wypożyczyć strój do teatru. Jedną z propozycji było przebranie za motyla, którego skrzydełka ukrywały się w rękawach. Martynka nie wybrała tego stroju, ale Maria owszem! Powiedziała mi, że chce być takim motylem, nie może mieć skrzydeł na plecach tylko w rękawkach. Przez te kilka miesięcy miałam różne pomysły na przygotowanie tego przebrania, ale gdy zobaczyłam styczniową Burdę wiedziałam, że to jest to! Strój idealnie pasował do naszej małej blondynki. Był wygodny i nie stwarzał problemów. Proszę Państwa: Oto Motyl!






-Mamo, ja Im nie powiem, że to Ty uszyłaś (mowa o dzieciach w przedszkolu).
-Dlaczego?
-No nikt mi nie uwierzy!

Za kulisami.

Sukienkę a'la motyl uszyłam na podstawie Burdy 1/2013 (wykrój nr 148). Wprowadziłam zmiany na potrzeby przebrania. Motyla sukienka jest krótsza niż orginalna i ma nieco zmieniony kształt rękawów. Bardzo dobrze mi się szyło ten model, który należy do "łatwych" w/g skali Burdy. Po uszyciu małpki ("dla średnio zaawansowanych") z poprzedniego wpisu to był tzw. "pikuś". Powoli zaczyna mnie ciągnąć do szycia ubrań dla dzieci i nie tylko. Mam już kilka planów :-) Sukienka, którą szyłam to ta na małej dziewczynce na zdjęciu.



Zdjęcia pochodzą ze strony Burda.pl

Zrób To Sam (DIY). Jak powstały czułki motylka tudzież innego owada :-)

Postanowiłam podzielić się moim wynalazkiem czułkowym ;-) Może ktoś skorzysta z mojego pomysłu.



Jak widać na zdjęciach potrzebne rzeczy nie były trudne do zdobycia. Można wykorzystać druciki, którymi często przymocowane są zabawki w kartonikach. Prawdobodobnie wszystkim znany klej Magic jest niezastąpiony w tego typu pracach. Jego największą zaletą jest to, że po wyschnięciu jest przeźroczysty. Myślę, że zdjęcia pokazują co i jak. Po krótce. Najpierw skręciłam druciki na zadawalającą mnie długość. Zadbałam o to, żeby ostre końce były od góry, a nie od strony główki dziecka. Od strony główki robiłam "pętelki" żeby je później nasunąć na opaskę. Na górną część (na te ostre końcówki) nawinęłam gąbkę. Wykorzystałam gąbeczki z poduszek wyprutych z koszuli. Można użyć też gąbeczki takiej do zmywania czy kąpielowej. Gąbeczki dość mocno nawinęłam (wcześniej wycięłam paseczek gąbki o szerokości 1,5cm) na druciki, porządnie podkleiłam i spięłam klamerką żeby dobrze się zamocowały. Nie nadawałam im idealnie kulistego kształtu. Kuliki uformowałam później, nawijając na nie paski pociętej tkaniny. Nawijając te paseczki często je podklejałam. Robiłam wszystko etapowo, czekałam, żeby klej zasychał i stabilizował całość. Pomagałam sobie klamerkami i szpilkami. Najpierw okleiłam kulki a później drucik. Gdy dojechałam do "pętelki" nasunęłam czułki na opaskę, "dokręciłam" druciki, zawinęłam tkaniną i przykleiłam końcówki. Gdy dobrze wyschły poobcinałam niteczki z postrzępionej tkaniny na drucikach i kulkach. Na koniec zasmarowałam jeszcze wszystko lekko klejem, żeby nic się nie zsunęło podczas użytkowania i nie strzępiło. Fajnie, bo można zrobić czułki pod kolor stroju i dla różnych owadów ;-)


Pozdrawiamy wiosennym trzepotem skrzydeł z rękawków :-)

środa, 6 lutego 2013

Cóż, że ze Szwecji?



O przebraniu na tegoroczny bal karnawałowy Helena zdecydowała już w wakacje! Tak bardzo spodobała się Jej seria książek o Pippi Astrid Lindgren czytana przez panią Edytę Jungowską. Przyznam, że trzeba dzieciom przypominać, że to bajka, a nie historia. Fakt podnoszenia konia przez małą dziewczynkę jest zupełnie do przyjęcia ;-) Problem z tym, że mieszka sama. Tata gdzieś na wyspie króluje murzynom, a mama, no cóż... zmarła ponoć na skutek ciągłego płaczu Pippi... Tak, wolałabym, żeby tego autorka nie pisała. Można by mnożyć takich "przykładów" w literaturze dziecięcej. Staramy się takie sytuacje "obgadywać" z dziećmi wielokrotnie i w najgorszym przypadku pozbywać się literatury (bywało...). To wszystko nie zmienia faktu, że dzieci już niemal od pokoleń (1945 rok) uwielbiają Pippi i jej przygody. Wczoraj na szkolnym korytarzu wszyscy dorośli i starsze dzieci wiedziały kim jest ta dziewczyna, ale młodsze dzieci już nie wszystkie. Tak czy owak Helena doskonale czuła się w tej roli. Podskakiwała i wyglądała przezabawnie :-) Najfajniejsze było to, że każdy kto spojrzał na moje dziecko uśmiechał się. Niemal wzruszające, gdyby nie przebranie... 






Pippi, jak to Pippi znalazła odpowiednie drzewo i wlazła na nie. Rozejrzała się, zamarzyła, pomyślała i zeszła :-)



Historia Pana Nilssona.


To właściwie od niego powinnam zacząć wpis, bo to on był moim głównym zadaniem w tym przebraniu :-) Pan Nilsson to nieodzowny towarzysz Pippi. Zabawne, wyczytałam, że aktorka grająca Pippi nazywała się Inger Nilsson :-) W każdym razie rzeczony Pan Nilsson to mała małpka. Nasza nie jest taka mała, ale co tam. Może ktoś pamięta jak wspomniałam wykrój z Burdy (wykrój nr 7904 z katalogu, nie z wydania gazetowego) nad którym pracuję. Przypomina... no nie przypomina niczego, a z pewnością nie małpy... Do tego ów wykrój zakupiłam w języku niemieckim i ze słownikiem on line dzielnie pracowałam. Największe problemy miałam z nosem! Na szczęście była niezła instrukcja obrazkowa :-) Reasumując: udało się! Chyba jeden z bardziej skomplikowanych projektów. Może pyszczek trochę się marszczy, ale myślę, że to kwestia materiałów. Warto użyć miękkich, trochę elastycznych. Moje były dość sztywne (nie rozciągały się zupełnie). Ta szara tkanina to IKEA, taki aksamit, bardzo miły efekt przytulankowy :-) Wypełnienie maskotki, jak zwykle, "jasiek" z IKEA za 2,49 zł. Wprowadziłam swoje zmiany. Oczy w/g instrukcji miały być specjalnymi, gotowymi oczkami do maskotek, ale ja nie lubię takich oczu na przytulankach, są takie nieprzytulankowe więc oczy wyszyłam :-) Dzięki temu nikt nie urwie oka "temu misiu". Wydłużyłam też ręce temu Panu. Helena wymyśliła, że Pan Nilsson będzie ją trzymał za szyję. Na łapkach ma przyszyte rzepy i się czepia. Fajny jest jak nie wiem co ;-)

Taki projekt Pana Nilssona dostałam od mojego dziecka. Jak widać ma ubranka, więc nie ociągałam się nadto i ubranka były :-) 


Zdjęcie pochodzi ze strony burda.de



Włosy - Zrób To Sam (ang. DIY - Do It Yourself) czyli jak zrobić sterczące warkoczyki Pippi.

To raczej mała podpowiedź niż samouczek, ale niech będzie żeby dało się znaleźć w potrzebie. W klasie duże zainteresowanie budziły sterczące warkoczyki Pippi. Jeśli w ktoś jest ciekaw jak je zrobiliśmy, to proszę, fotka poglądowa:


Wykorzystałam druciki od mocowania zabawek w kartonach. Są wystarczająco sztywne i zabezpieczone taką folią? Swoją drogą kto to wymyślił! Dziecko drepcze w miejscu pragnąc nową zabawkę poznać dotykiem. Rodzic drepcze (tak to nazwijmy), bo rozkręca kolejny drucik i okazuje się, że musi być jeszcze jeden, a później jeszcze taśma klejąca i sznurek... Wrrróć! Tak więc drucik na frotce zagięty w połowie i skręcony. Zrobiłam kitkę związując ją frotką z drucikiem i ułożyłam go pod włoskami. Podzieliłam kitkę na trzy pasma jak zwykle do warkoczyka i jednym pasmem oplotłam drucik. Zaplotłam warkoczyk, założyłam drugą frotkę na koniec. Jeśli drucik wystawał pogięłam go i ukryłam we włoskach. Fryzura trzymała się cały dzień.
Kolor także budził zainteresowanie :-) Plakatówka w kolorze orange dała taką właśnie rudość. Pewna szalona ciocia poddała nam tę myśl :-) Dla zainteresowanych: farba zeszła bez problemów i bez śladu ku niezadowoleniu córki :-)
Tak, można kupić perukę i małpkę w sumie też ;-) ale ja tu nie o tym ;-)

To był super dzień!