czwartek, 16 czerwca 2016

Bambusowa podkładka z klipsem (clipboard), proustowska magdalenka i oczekiwania wobec dzieci. Wszystko to dziś!


Dziś przysiadam tutaj z szybkim projektem, którego nie planowałam, ale przyznam, że od jakiegoś czasu chodził mi po głowie. Rzecz dla mnie bardzo przydatna i pożyczyłam taką, tyle że plastikową i niebieską od córy, która regularnie pytała, czy nie mogę sobie kupić. Mogę, ale ma takiej jak ja chcę. Ostatnio miałam wychodne, przemarsz przez kilka sklepów ze Skandynawii rodem, krótko mówiąc. I tak w pierwszym wpadł mi w ręce klips, a w drugim deska spożywcza... Do tego dołożyłam wkręt do drewna i małą podkładkę i w przeciągu minuty powstała wymarzona podkładka z klipsem, clipboard znaczy.




Jaka była (jest) moja wymarzona podkładka? Chciałam żeby była drewniana, nie plastikowa. Myślałam o zakupie cienkiej sklejki, ale bambusowa deska jest znacznie lepsza: lekka i równiutka. Podobałaby mi się taka z desek ze skrzynki jak ta na obrazki, którą kiedyś zrobiłam. Biorąc jednak pod uwagę, że ma służyć do robienia notatek nie sprawdziłaby się. Podkładkę z plastiku wiecznie gdzieś utykałam, bo nie była urodziwa. Później okazywało się, że to na niej "zginęła" recepta... 


Teraz nie chowam jej, leży dumnie na biurku i teraz to już na pewno wszystko z listy do zrobienia zostanie szybko wykreślone ;-). Leży obok notesów i piórnika i wszystko razem ładnie wygląda, nie robi bałaganu. Lubię.


I tak jak bohater M. Prousta ("W poszukiwaniu straconego czasu") rozczulił się nad smakiem małego ciasteczka, które to przypomniało mu niedzielne poranki z dzieciństwa, tak i ja popłynęłam z podkładką na fali wspomnień naszych wakacji w 2011 roku.... Dwie podkładki zakupiliśmy wtedy dla córek, aby w długiej podroży mogły sobie malować. Janek na zdjęciach jest w wieku Jacka, najmłodszego członka naszej rodziny. I nie mogę sobie wyobrazić jak my daliśmy z nim radę na tamtych wakacjach. No cóż... inne czasy, inne dziecko... Wakacje były dla nas wielką przygodą. Zanim dotarliśmy na miejsce docelowe dwa dni spędziliśmy we Florencji. Spaliśmy pod namiotem i snuliśmy się po Florencji i okolicach. Piękny czas... Później przez tydzień stacjonowaliśmy 80 km od Rzymu (w domu przyjaciół) leżakując na plażach, dreptając wąskimi uliczkami górskich miasteczek (dziewczyny na wciąż bawiły się w księżniczki, taki zamkowy klimat :-) i przeciskając się między tłumami turystów w wiecznym mieście. W drodze powrotnej na dwa dni zatrzymaliśmy się w Asyżu. Spaliśmy pod namitem u podnóża wzniesienia i wieczorem patrzeliśmy sobie na oświetlone miasto Świętego Franciszka. 


Gdy wybieraliśmy się na spacer po Florencji pomyśleliśmy (my rodzice), że dziewczynki (nasze dzieci) jak cała masa artystów mogłyby namalować obrazki katedry. Ja oczyma wyobraźni już widziałam zachwyty oglądających nasz album ze zdjęciami: po jednej stronie nasze zdjęcia, po drugiej obrazki dziewczyn... Katedra jest bardzo charakterystyczna, taka misterna szydełkowa serweta kremowo-zielona, dlatego spodziewałam się zobaczyć podobieństwo na rysunkach dzieci.  A tymczasem............

- Mario, co namalowałaś?
- "Tomek i przyjaciele" (lokomotywy z bajek).
- ..............


- Helenko, co jest na Twoim obrazie?
- Tęcza i gołąb!
- ............................................


To tyle na dziś Drodzy Czytelnicy. Serdecznie Was pozrawiam. 


P.S. Tak Drodzy Czytelnicy czytywałam M. Prousta, a dokładnie "W poszukiwaniu straconego czasu".  Nie skończyłam niestety (jeszcze), bo zupełnie zapomniałam o tej książce, którą podczytywałam jako ibook w telefonie. Zaczęłam gdy karmiłam piersią mojego najmłodszego i książka w telefonie była bardzo wygodna. No i cóż.... skończyłam karmić, przestałam czytać. Dobrze byłoby wrócić, bo bardzo lubiłam, serio! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Na moim kameralnym blogu zaczęło pojawiać się dużo spam'u... Zdarzyło się nawet, że przedostał się przez zabezpieczenia bloggera i został opublikowany jako komentarz. Stąd moja decyzja o moderowaniu komentarzy. Dziękuję za każdy niespamowy komentarz :-).