Zjadając ostatni kawałek sernika cynamonowo-kajmakowego na wyszczerbionym talerzyku myślę sobie o tych kilku dniach za nami. Zdrowa część naszej rodziny (3/6) pojechała dziś, po obiedzie, z misją specjalną do Dziadków i nie tylko. Było nam razem bardzo dobrze i spokojnie, chociaż wcale niełatwo. Doświadczyłam kilku ważnych sytuacji, które pozostaną ze mną na zawwsze. Po pierwsze Wigilia bez opłatka i 12 potraw to ciągle Wigilia.
Zapomnieliśmy o opłatku, tak właśnie. Okazji aby go nabyć było dużo, ale zawsze wydawało się, że jeszcze na to czas i zawsze w głowie krążyła myśl, że wyjeżdżamy. Jednak podróż do Dziadków musieliśmy zamienić na spacer do lekarza. I dzień przed Wigilią okazało się, że zostajemy w domu. Już kilka razy tak było, ale ten rok dla naszej rodziny był wyjątkowy i bardzo zależało nam żeby być ze wszystkimi, nie udało się. Pewnych sytuacji nie da się przewidzieć, a gdy się wydarzają trzeba je przeżyć, nie można przespać.... Tak więc zamiast opłatka były podpłomyki, tak właśnie. Nie odwołano też Wigilii ze względu na brak karpia i kapusty z grochem, do 12 potraw duuużo brakowało i nawet podpłomyki sytuacji nie uratowały. Nie odwołano Wigilii, mimo prania wiszącego w łazience, a nawet nieumytej podłogi w kuchni. Nie odwołano też Świąt z powodu braku rosołu, serio!
Co było? Był spokój i radość mimo wszystko. Rozczarowanie zamieniło się na dziękczynienie, za wszystko. I było wszystko po naszemu. Już przyznawałam się do tego wiele razy: nie przepadam za tradycyjną kuchnią polską, taką, którą pamiętam z dzieciństwa. Wigilię ratowały prezenty, bo przejście przez potrawy było dla mnie ciężkie... Teraz wiele z tamtych smaków doceniam i ten raz w roku zjadam nawet ze smakiem, ale mogąc decydować korzystam z tego. Lubię kuchnię polską lekko zmodyfikowaną. Tak więc zjedliśmy ze smakiem barszcz z krokietami, łososia, kapustę z grzybami i suszonymi pomidorami i... pieczone ziemniaki z rozmarynem... Tak, tak, a do tego był kompot z suszu, który budzi skrajne emocje. U nas wszyscy go lubią. Kompot gotuję z dodatkiem świeżych pomarańczy, a do klasycznego suszu dokładam figi i daktyle. Podawany koniecznie prosto z lodówki, tudzież balkonu jest czystą przyjemnością. Dziś na obiad wypiliśmy ostatnie łyki, z żalem. Właściwie to świąteczne jedzenie skończyło z dzisiejszym obiadem i jestem tym faktem uszczęśliwiona. Jutro na śniadanie zjem ostatni kawałek świątecznej szarlotki. Na obiad będzie świeży krupnik z chlebem. Taka mała, poświąteczna tradycja.
Skoro jestem przy jedzeniu to nie mogę powstrzymać się przed galerią, niemałą, świątecznych pierników. Pierniki piekliśmy i ozdabialiśmy z myślą o czekających nas spotkaniach. Było ich bardzo dużo, pierników. Jeśli chodzi o spotkania, to od dnia Wigilii codziennie rano spotykaliśmy się wszyscy (6 osób) w jednym łóżku, no i przy stole, rzecz jasna, nie tylko na jedzenie :-).
Po nudnych piernikach mamusi czas na pierniczki dzieci, dzieci nie podołały wszystkim piernikom :-)
Przed Świętami planowałam wpis dekoracyjny, ale z powodu nagłej zmiany planów nie było na to czasu. Nie lubię nadmiaru dekoracji, coraz więcej jest tych naturalnych, drewnianych. Na blogu pokazywałam różne, ale nie zawieszamy wszystkich co roku.
Na drzwiach wejściowych do mieszkania jest wianek z eukaliptusa z białymi gwiazdkami z masy plastycznej. Gwiazdki cynamonowe są cudne. Pomysł powstał w ubiegłym roku, nawet zaopatrzyłam się wtedy w odpowiednią ilość cynamonu, ale zrealizowałam go dopiero w tym roku. Gwiazda z patyczków laryngologicznych to dzieło lat minionych.
Przedpokój.
Pokój dzienny.
Ozdoby choinkowe wymagają komentarza. Na początek malowane zawieszki z ubiegłego roku. W tej chwili na choince nie ma tej najważniejszej i nie mam pojęcia gdzie Najmłodszy ją wyniósł. On przebiera choinkę kilka razy dziennie...
Drobne drewniane ozdoby, które dzieci regularnie "wykańczają", z naszej pierwszej, małżeńskiej choinki. Doskonale pamiętam ten wypad na zakupy i zachwyt, gdy ukazały się naszym oczom. Do tamtej pory znaliśmy bombki, łańcuchy i tyle. Dziś trudno w to uwierzyć, ale to było 13 lat temu... A czerwona gwiazdka - dzwoneczek, to szaleńczy wydatek w galeryi (nie handlowej, ale artystycznej) jakiejś, wtenczas.
Łańcuchów na choince nie lubię, chyba, że... gwiazdki szyte na miarę...
Mamy oczywiście pierniki i misie pluszowe... Jedne i drugie znikają w zawrotnym tempie... Został jeden miś, ten najstarszy, Sylwester. Cały świat imprezuje w jego imieniny ;-) A pierniczki, nieważne jak stare, zawsze atrakcyjniejsze niż te ze stołu....
Poniżej czas moich fascynacji decoupagem i roślinnością. Pierwsza przeminęła, druga pozostała.
Na choince nie brakuje też aniołów. Pierwszy miał towarzystwo, ale towarzysz nie przeżył któregoś upadku z choinki. Ten aniołek, w tym roku, stracił kawałek skrzydła i czekał na cud... może za rok... Aniołek to oczywiście ręczna robota, prezent sprzed lat... około 10... Anioł drewniany długo wisiał na czubku. Nie przypominam sobie, żeby coś przeskrobał, ale zstąpił niżej, kto wie, co wyrabiał po nocach... Na końcu dwie anioły... Nie wiem jak to robią, ale muszą być twarde, bo Najmłodszy ich nie rusza. Podejrzewam, że to dzięki nim nie wlazł jeszcze na czubek choinki.
A jeśli po 14 latach małżeństwa, a 20 latach znajomości, dostajesz w prezencie 20 metrów jutowej liny i ty się naprawdę cieszysz, to znaczy, że to miłość prawdziwa :-). Bo Ty rzeczywiście lubisz jutową linę, a On to akceptuje.
Na zakończenie życzenia. Odnajdywania pokoju w każdej sytuacji, szczęśliwego życia tu i teraz, wolności i miłości prawdziwej albo zupełnie czegoś innego, co sprawia, że jesteś szczęśliwy Drogi Czytelniku, życzy
"Bo Ty rzeczywiście lubisz jutową linę, a On to akceptuje." :) To takie życiowe.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Ileż tu ciepła, prawdziwego domu, wyrozumiałości i mądrej akceptacji. Tworzycie niezwykły dom! Pozdrawiam - M.
OdpowiedzUsuńDziękuję dziewczyny!
OdpowiedzUsuńale cudne pierniczki zapraszam w moje skromne progi http://hogata-filcowe-cudenka.blogspot.com/
OdpowiedzUsuń