niedziela, 30 listopada 2014

Raz kozie śmierć. Ryzyk fizyk. Malowanie farbą w aerozolu:-)

Nie ma co, widok na zdjęciu poniżej jak po wybuchu bomby w pojemniku z białą farbą ;-). Malowanie farbą w aerozolu choć specjalnie przyjemne nie jest wciągnęło mnie. Zapełniło tę lukę, której nie zapełnia farba w puszce nakładana wałkiem czy pędzelkiem. Dziś pierwsze pomalowane przedmioty. Puszki dokładnie pokażę innym razem, bo na malowaniu na biało nie skończyłam. Dodałam napisy i jestem w trakcie wykańczania.


Na początek wazon, który bardzo lubię, a był w kolorze żółtym (ten niższy i uroczo zwyczajny). Kolor ładny, ale nie pasował za bardzo do naszych pokoi. Nawet raz podjęłam TUTAJ próbę dołożenia czegoś pod kolor, ale jakoś się nie przyjęła. Gdy tylko zobaczyłam pierwsze efekty malowania farbą w aerozolu wzięłam się za ów wazon. Przy okazji odświeżyłam lekko przyniszczony wazon, który także bardzo lubię. Warstwa białej farby i podklejenie ubytku gładzią samochodową przywróciła mu świetność z przed 4 lat... Odporność tej farby na ścieranie z ceramiki nie jest wysoka. Umycie ręczne czy przetarcie mokrą szmatką nie zaszkodzi, ale pierścionki lepiej zdjąć. Jest w tym malowaniu tytułowe ryzyko. Uznałam jednak, że wazon po prostu stoi i zdobi, jeśli tylko mogę spokojnie zetrzeć z niego kurz, to jest dobrze.


Pora na koszyczki. Koszyczek jeden już przerobiłam na biało TUTAJ. I choć miałam zamiar potraktować białą jeszcze kilka koszyczków to jednak efekt mnie nie zachwycił i zostawiłam sprawę. Farba nakładana pędzlem została w zakamarkach i wygląda tak średnio. Malowanie koszyków aerozolem to całkiem inna historia. Polecam! Wyglądają bardzo dobrze, naturalnie i farba bardzo dobrze się trzyma. Koszyczek, który jest osłonką na kwiaty był pobielony, ale trochę nierówno i widać na nim było kropelki farby. Jedna warstwa ładnie wyrównała kolor. Koszyczek z mandarynkami (na codzień jest koszyczkiem na pieczywo) był klasycznie wiklinowy. Biały zdecydowanie bardziej mi pasuje.


Roślina, którą widać na zdjęciach to Araukaria. Bardzo ją lubię. Dostałam ją kilka miesięcy temu. Jej choinkowy charakter jest wprost cudowny i nie chowa się po świętach, tylko zostaje z nami przez cały rok. Swoją drogą to dorasta do 2m, za kilka lat będzie naszą choinką ;-). Kwiaty doniczkowe stają się moim kolejnym hobby. W rodzinie wiadomym jest, że kwiatów sztucznych nie toleruję. I gdy ofiarowywana mi była ta roślina ofiarodawca zastanawiał się, czy nie jest dla mnie za sztuczna... Oczywiście, że nie, bo jest żywa! Jednak zdałam sobie sprawę z tego, że muszę być pod tym względem bardzo radykalna, ponieważ podobne obawy miała osoba wręczająca mi storczyka... No taka właśnie jestem... Poniżej nasza półeczka ekspozycyjna. Tak trochę jakby świątecznie się zrobiło.No mistrzem kompozycji to ja nie jestem, ale staram się. Podglądam blogi koleżanek, które są mistrzyniami w "urządzaniu" takich półeczek i mam nadzieję, że się uczę :-). Tymczasem w użyciu wazony i koszyczek z dzisiejszego i niebieski lampion z TEGO wpisu.


Życzę miłego tygodnia Drodzy Czytelnicy :-)


czwartek, 20 listopada 2014

Drobiazgi kuchenne.

Dziś pokażę drobiazgi, które wbrew pozorom zajmują trochę czasu. Kolejna rzecz, której miałam nie pokazywać, ale znów zapadłaby cisza na blogu, no bo nic innego do pokazania nie mam ;-). Chętnych zapraszam, bo chociaż to drobiazgi, to ja oczywiście mam dużo do opowiadania ;-).


Słoiczki na przyprawy. Oglądałam kiedyś program kulinarny i jeden z obecnych celebrytów kulinarnych, mówił w nim jak to nie rozumie dlaczego ludzie tak eksponują przyprawy. Dla niego przyprawy to przyprawy i pozostawia je w oryginalnych opakowaniach i tak być powinno... Co ja na to? Poza tym, że zioła są poprostu ładne to nie wyobrażam sobie sięgać po nie do papierowych torebeczek. Gdy gotuję często mam mokre ręce, upaćkane sosem i sokiem z warzyw. Potrzebuję czegoś dodać to nie zastanawiam się za długo. Taki słoik łatwo umyć. Do tej pory trzymałam zioła w małych słoiczkach i często je uzupełniałam, poza tym przez "finezyjne" kształty szybko łapały kurz i brud i niezbyt dobrze domywała je zmywarka. Postawiłam na zwykłe słoiczki po oliwkach i pomalowałam im nakrętki na czarno (w mojej kuchni występują czarne elementy). Malowanie nastąpiło przez sprayowanie ;-). Wyszły zwyczajnie, ale podobają mi się. Jeśli chodzi o podpisywanie słoiczków i innych opakowań kuchennych, to od lat jestem wierna białej taśmie maskującej. Jest gruba i prążkowana, bardzo wytrzymała, a przy tym bardzo łatwo ją zdjąć i nie pozostawia śladów. Ideał. Do tego marker do podpisywania CD. Wiem, że drukowane wyglądałyby ładniej, ale zwykły papier w mojej kuchni odpada. Natomiast wymalowane farbą słoiczki nie nadają się do zmywarek... Na razie nic lepszego nie wymyśliłam ;-). Kształt etykiet to pozostałość mojej pracy zawodowej i moja wielka miłość: etykiety słoików aptecznych.


Druga rzecz, którą dziś pokażę to magnesy na lodówkę. Nie mam zdjęcia "przed", ale generalnie wiadomo o co chodzi: każdy magnes z innej bajki (dosłownie). Część mocno zniszczona, ale jakże potrzebna. Zapytałam dzieci, dostałam zgodę i trochę je ujednoliciłam. Na początku chciałam je pomalować, ale widać byłoby te zniszczenia. Tkanina, klej i lakier zakrył to, co miał zakryć. Nie wiem jak to u Was wygląda, ale spraw "do zapamiętania" jest za dużo. Dzień pluszowego misia, dyktando, sałatka owocowa, szczepienie, klasówka z matmy, strój galowy, 15 zł na kino... W dobie podręcznych komputerów i mądrych telefonów lodówka i żółte karteczki wydają się nieśmiertelne. Na lodówce zachodzi synchronizacja spraw całej naszej rodziny. 
Tak ogólnie to wykorzystałam tu technikę decoupage. Na początku nakleiłam (klej Magic) na stare magnesy różne tkaniny, tkaniny nie docinałam dokładnie. Gdy klej wyschnął przycięłam tkaniny do kształtów magnesów i jeszcze raz mocno zasmarowałam klejem. Klej Magic po wyschnięciu staje się przeźroczysty. To drugie klejenie pozwoliło też na dokładne podklejenie wszystkich odstających starych warstw papierowych na magnesach. Po wyschnięciu pomalowałam magnesy (od strony tkaniny) lakierem bezbarwnym. I tak oto mam całkiem nowe magnesy lodówkowe :-).


Ostatnio zagrzebałam się w drobiazgowej robocie... Cały czas coś dziubię, ale nic nie widać. I nadszedł dzień w którym wkurzyłam się sama na siebie: Po co? Nie masz co robić? Ostatnio lampiony, teraz słoiczki na przyprawy i magnesy na lodówkę (i za chwilę pokażę Wam kolejne pierdoły). Biorąc pod uwagę czwórkę dzieci i to, że jedno z nich jest w czwartej klasie (O rety, ile Ona ma lekcji!!!), a inne niemowlęciem (dobrze, że tylko to je kilkanaście razy na dobę ;-), a pomiędzy 4-ro i 6-ciolatek ("Mamo nudzi mi się"), to głupota (robienie, tych drobiazgów)... ale na szczęście jest ale ;-). Z tego myślenia wybił mnie wpis na blogu kokonlilli. Lilla pisze, że te drobiazgi, na początku niewidoczne tworzą charakter i nastrój domu i tworzą go wyjątkowym... Tu pudełko, tam ramka, tutaj lampion, a tam biały karmnik na balkonie ozdobiony pracochłonnym transferem. Tak, TEN KARMNIK też mnie uratował w tych ponurych myślach ;-).  Pomysłów dużo, czasu mniej, ale przecież nie wszystko musi być już. Na efekty większych projektów trzeba trochę poczekać, wspomniana Lilla pisze, że cztery lata zajęły jej zmiany wnętrza mieszkania. U mnie także kolejne plany powoli wchodzą w etap realizacji. Na te większe póki co nie mam odwagi (na rozpoczęcie, bo decyzje już zapadły). Tak wiec rozkrecam pracownię prezentów świątecznych i kończę moje drobiazgi. 


Z pozdrowieniami


środa, 19 listopada 2014

Jak powstał lampion z ramek na zdjęcia.

Trochę mi zeszło zanim zasiadłam do tego wpisu. Nawet myślałam odpuścić, ale zdjęcia już porobiłam i może kogoś zainspiruje. To nie odkrycie jest Ameryki, sami zobaczcie. Zrobiłam niedawno lampiony i nawet sesję w plenerze, którą można było oglądać TUTAJ. Od razu napiszę, że to nie jest kwestia opłacalności, taka domowa manufakturka (gdyby kupić te wszystkie potrzebne rzeczy to nie wychodzi tanio), ale przyjemne to działanie no i na pewno oryginalne ;-). Pokusiłam się o taki lampion, bo mam trochę zalegających ramek na zdjęcia. Te dodatkowo były trochę odpadowe po innym projekcie i leżały już wiele lat. Nie musiałam niczego kupić, wszystko miałam w moim podręcznym warsztaciku. Muszę przyznać, że tego typu roboty wprost uwielbiam :-). No to do roboty :-).


1. Potrzebowałam: 4 jednakowe ramki na zdjęcia i klej do drewna typu wikol (po wyschnięciu staje się przeźroczysty) może być zwykły klej Magic ze sklepu papierniczego. Przyda się także podstawa do lampionu. U mnie kawałek sklejki, ale możemy wykorzystać deskę, kawałek panelu podłogowego itp. Dodatkowe elementy to już w zależności od tego jaki lampion zrobimy. 


2. Z ramek wyjęłam szybki i usunęłam mocujące je blaszki.


3. Moje ramki były brudne i uszkodzone dlatego najpierw oczyścilam je papierem ściernym. Następnie zakleiłam wszelkie ubytki szpachlową gładzią samochodową i po wyschnięciu znów przetarłam papierem ściernym. Używałam papieru o grubości 280. Niektóre ubytki zostawiłam, bo tak mi się podobało.



4. Zwykłym śrubokrętem krzyżowym udało mi się "przewiercic" ramkę żeby zamocować na niej uchwyt z drutu. Otwory zrobiłam na 2 ramkach.


5. Na szybkach namalowałam rozgwiazdy. Miały być gwiazdy, ale wyszły roz ;-). Najlepsza byłaby farba do szkła. Ja użyłam zwykłej farby akrylowej do malowania drewna i metalu. Szybki można spokojnie zmywać płynem i szmatką. Wzór można jedynie zdrapać celowo. Jest więc wystarczająco trwały.



5. Pomalowałam ramki i przykleiłam do nich szybki klejem Magic. Na zdjęciu poniżej widać ubytki na ramce, których celowo nie usunęłam. 



6. Skleiłam ze sobą ramki, co nie jest łatwym zadaniem. Należy pamiętać, aby ramki z otworami na uchwyt zamontować na przeciw siebie. Ramki nie schodzą się idealnie, bo idealne nie były dlatego cały lampion lekko wystylizowalam na stary wycierając farbę. Lampion ma służyć zwykłym świecom dlatego, żeby dobrze stały wbiłam w podstawę gwoździe i nabijam na nie świece. Większość świec tego typu ma otwory od dołu do montowania na świecznikach i bez problemu wkladam je do mojego lampiona. Na końcu przykleiłam ramki do podstawy. Teraz już tylko ozdoby dodatkowe. Nawlekłam gruby sznur na drut, przeciągnęłam go przez otwory ramek, zagięłam i owiązałam nitką. Drut jest sztywny i ładnie trzyma kształt.


Pozostałe dwa lampiony powstały ze słoików. Co tu pisać. Trzeba mieć oczy otwarte na słoiki ładnych kształtów. Wykorzystałam też zwykły sznurek jutowy i drut.


Moim dzieciom chwilę zajęło rozszyfrowanie tajemnicy wiszącej świeczki ;-). Pomysł zupełnie przypadkowy. Chciałam ten mały świecznik włożyć do słoika i nawet go przykleić na stałe. Ten zaklinował się w połowie i tak już zostało ;-). Z tego co pamiętam można takie małe szklane świeczniczki w IKEA kupić. W słoiku to co nam już wyobraźnia, czy wnętrze przyniesie: sznurki, koraliki, guziki, ziarenka kawy, czy też kamienie.


Z pozdrowieniami oświecona ;-)

wtorek, 11 listopada 2014

Wolność.

Tak naprawdę to moje dziecko tutaj ziewa, nie płacze...

 
- No co tam mały Chłopczyku? Nie płacz już... (Mama do 3 tygodniowego Jacka)
- No, co? Może płakać, wolny jest... (Jan, lat 4 )



środa, 5 listopada 2014

Kochać ludzi...

...zazwyczaj poprzedzane śpieszmy się... Myślę dziś o kochaniu w szerszym tego słowa znaczeniu. Nie tylko tych najbliższych. Myślę o ludziach w ogóle, o przyjmowaniu ich takimi jacy są. Nie wiem, czy można przyspieszyć kochanie, czy lubienie, czy można przyspieszyć, związane z tym często, przebaczenie. Listopad i święta, które go rozpoczynają skłaniają do zadumy. Jakoś nie mogę oprzeć się przekonaniu, że to nasza narodowa, listopadowa zaduma, którą próbują zagłuszyć sztuczne chichoty... Lubię ten nostalgiczny listopad, niekoniecznie smutny, po prostu cichy.............. Listopad to też czas światła i ognia, który rozjaśnia ciemne popołudnia i wieczory. Dziś pomiędzy myślami poplątanymi lampiony spod mojej ręki.



Lubię ludzi, myślę o tych prawie nieznanych, spotkanych w kolejkach, poczekalniach i na korytarzach. Zadziwiają mnie, a nierzadko zachwycają. Jednym gestem, krzywo założoną czapką, albo bezceremonialnym: "To Pani, te wszystkie dzieci???".



Kilka dni temu przejrzałam mój czarny torebkowy notes. Taki na nagłe natchnienia, nazwiska, które uciekają z mojej pamięci w ułamek sekundy i myśli moje, bardzo czasem poplątane... Znalazłam w nim zapisek z sierpnia. Już nie pamiętam dlaczego pisałam. Czy chciałam zatrzymać te wspomnienia, uciec myślami od cierpienia, którego nie chcę uniknąć, a może chciałam podzielić się nimi z Wami? Nie wiem. 

Leżąc w szpitalu i oczekując mojego najmłodszego dzieciątka zamyślałam się często... Pewnie pod wpływem chwiejnych hormonów i zmian, które miały nastąpić doceniałam każdy drobiazg. Po dwóch miesiącach zostałam z tym zamyśleniem, a reszta osiąga możliwą stabilność.





Siedzę w izbie i oczekuję, że mnie przyjmą. (Izba - zabawnie brzmi ten staropolski wyraz w sterylnym korytarzu szpitalnym). Moje oczekiwanie zdecydowanie uprzyjemnia przechadzająca się korytarzem Coco Chanel. Elegancka, filigranowa dama w, idealnie skrojonej na swój brzuszek białej sukience. Na Jej ramieniu niedbale zapleciony warkocz, w którym każdy kosmyk ma swoje miejsce. Zjawisko, tak samo zastanawiające jak wyraz izba w tym miejscu. Co ONA tutaj robi? Takie Panie tutaj nie bywają :-). Jeszcze bardziej zjawiskowa gdy pojawia się w moim pokoju, podaje zmęczoną pracą dłoń, ściska MOCNO (zupełnie nie jak dama) i mówi: "Zdziśka jestem". Prawie się wzruszyłam, nie zmieniłam imienia, nie można go żadnym zastąpić :-). Druga lokatorka, z którą mogłabym przegadać przy winie nie jedną noc na werandzie Jej nowego domu (nie wiem, czy ten dom ma werandę ;-). To taka kobieta, której od razu można opowiedzieć swoje życie, ukraść konia i pójść na dyskotekę, chociaż nigdy się tam nie chodzi, ani nawet nie chodziło... Gadamy o dzieciach, meblach z palet i Jej starym stole z toczonymi nogami. I jeszcze ta trzecia Pani, która pojawia się po wyjściu drogiej Coco. Zaraz po szpitalnym obiedzie zjawia się Jej mama. Dodam tutaj, że lokatorka obiad szpitalny zjadła. Wyciąga słoik rosołu, kotleta, jak się patrzy i mizerię. I instruuje, dorosłą już, córkę (tak bardziej dorosłą niż ustawowo): 
- Powoli, nie tak szybko, gryź dobrze.
- Ojej, ojej (te wyrazy mówiła niemal nieprzerwanie, ta córka) boli mnie brzuch.
- A mówiłam, jedz wolno i dobrze gryź!.
...cudowne...


Jako, że wpis już długi w najbliższym czasie zrobię taki techniczny. Pokażę co i jak z tymi lampionami - latarenkami. Ogólnie rzecz ujmując jedna powstała z ramek na zdjęcia, dwie ze słoików.


Pozdrawia Was serdecznie