wtorek, 26 kwietnia 2016

Blogowe wyzwanie. Sama nie wierzę, że wzięłam w nim udział.


Nie lubię akcji społecznych, choć niekiedy biorę w nich udział, bo popieram. Nie lubię dużych zgromadzeń, choć bywam, bo chcę BYĆ. Nie lubię spotkań masowych, ale chodzę na rozpoczęcia i zakończenia roku szkolnego, przedstawienia szkolne, festyny i sadzenie drzewek. Jestem nieco aspołeczna, ale tylko nieco, bo małe pogawędki w windzie, warzywniaku i holu przedszkola są wpisane w moją codzienność :-). Nie oznacza to, że uważam te wszystkie inicjatywy za niepotrzebne, wręcz przeciwnie. Pomagam jak potrafię, ale nie lubię uczestniczenia, tak mam. Nazwano mnie nawet kiedyś anarchistką... ale jestem pewna, że w komunie "dzieci kwiatów" nie czułabym się dobrze. Do rzeczy: zaskoczyłam samą siebie gdy zobaczyłam na blogu Maryszy to wyzwanie. Stwierdziłam bowiem, szczerze i bez przymusu, bez żadnych "powinnam", że CHCĘ. I tak oto ja, KarolinaPe podjęłam wyzwanie fotograficzne dziewczyn z bloga Worqshop i Antilight. Wyzwanie to nosi tytuł "Hour after hour" i jak można się domyślić polega na fotografowaniu swojego dnia, co godzinę. Od pobódki do wieczornego spoczynku. Chwilę, kadr, który nas zastanie, bez specjalnych stylizacji. Nie mam pojęcia dlaczego, ale zdarzenie to zafascynowało mnie wręcz i z ogromną ciekawością podglądam innych uczestników. Pokazuję to, co chcę pokazać, nic więcej. Co godzinę wybieram jeden kadr. Ten pierwszy z namysłem, zaplanowany dzień wcześniej. Kolejne lecą szybko, nie ma czasu na zastanawianie, o 19:20 mam dość... Starałam się robić zdjęcia na dźwięk dzwonka w telefonie moja dokładność to jakieś 10 minut. Tyle tytułem wstępu. 


Hour by hour by Karolina Pe, należącej do rodziny Gallus domesticus;-)
piątek, 22 kwietnia 2016

 6:20
Widok po przebudzeniu. Mój mały lasek z Araukarii sztuk 2. Mam ochotę na jeszcze jedno takie drzewko.... Niech mnie ktoś powstrzyma!!!!


7:20
Wielka kawa, mały jogurcik. Niektórzy uznają to za normę, inni popukają się w głowę. Kupiłam jogurty, ze względu na te urocze, szklane pojemniczki. Od razu 6 sztuk - komplet, nie obchodziło mnie jak smakują...  Uzbierałam już kilka takich kompletów, są pyszne :-).


8:20
Zakupy po odprowadzeniu dzieci do placówek użytku publicznego. Pan Janek i Jego warzywniak. Dla nas wielka płyta, to nie jest anonimowość i brak możliwości pożyczenia szklanki cukru. Może to dzieci przełamują bariery, znamy sąsiadów. Pomagają nam wysiadać z windy gdy zabieramy hulajnogi i rowery. Pan Janek wie, które jabłka lubimy najbardziej, a Pani w spożywczym zna nasz ulubiony makaron i keczup. Pytają tylko: ile? 


9:20
Po powrocie ogarniamy mieszkanie. Znacie ten fenomen? Wieczorem wszystko na miejscu, puste blaty kuchenne, czysty stół. Po porannych przygotowaniach, trwających 30-40 minut można zaobserwować w moim mieszkaniu skutki przejścia huraganu... 


10:20
Kolejna godzina złapała mnie podczas mycia jarmużu na obiad. Jarmuż to nasze świeże odkrycie. 


 11:20
Spocznij. Chwila przed komputerem. Z takich urywanych chwil w końcu powstaje wpis.


12:20
No i chwila z piłą ;-). Powolutku, po godzince i powstają nowe projekty. Teraz robię coś, co sprawia mi ogromną przyjemność i dozuję sobie tę radość. Pewnie już wkrótce na blogu.


13:20
Zdjęcie pt.: "Gdzie Ona jest?".
Faza 1 Dlaczego droga ze szkoły do domu zajmuje 45 minut, skoro droga do szkoły zajmuje najwyżej 10?
Faza 2 Wyglądanie przez okno zza szczypiorku...
Faza 3 Telefon do Córki.
Faza 4 JUŻ JESTEM!!!!!......


14:20
Doczekaliśmy obiadu. Naleśniki z jarmużem, a na deser naleśniki z sosem truskawkowym ;-).


15:20
W drodze do przedszkola.  Zazwyczaj odbieramy Janka około 14, ale dziś idziemy sadzić drzewa, a ptaki są super.


16:20
Sadzimy drzewa (a dokładnie Tuje). Inicjatywa Rady Rodziców z okazji Dnia Ziemi. RR zbierała pieniądze na zakup drzewek do obsadzenia ogrodzenia na placu zabaw. Bardzo spodobał nam się ten pomysł i oczywiście wzięliśmy udział :-). Bardzo lubimy to przedszkole. Panie są fantastyczne i na prawdę dużo im się chce. Po 8 latach mamy rok przerwy w dzieciach w wieku przedszkolnym :-). 


17:20
Wydarzenie warte zdjęcia. Cała moja gromada w jednym czasie znalazła się w jednym miejscu ;-). Ciągle jesteśmy w przedszkolu, w piaskownicy dokładnie.


18:20
W domu. Ja zmęczona, Oni nie... Sędzia najbardziej nie... Paradoks dziecięcej energii: Nie mam siły dalej iść, ale mogę pobiec... (z Pinterest)


19:20
Najmłodszy dostał w wyposażeniu standard czujnik pory kąpania. "MYJ, MYJ" krzyczy w okolicy 19. Chyba, że zna się na zegarku... To czy to, zaskakujące ;-)


20:20
Wieczorami popijam zielonkę (zielona herbata z opuncją - ulubiona) w metalowych kubeczkach z Muminkami, które podkradam dzieciom gdy idą spać. Uwielbiam je. Te kubki i dzieci gdy śpią ;-). Muszę tylko uważać gdy obok stoją puszki z farbami.... bo pędzelek w herbacie to mały problem w porównaniu z drugą możliwą wersją....


21:20
Ogarnę wszystko, może jutro wydarzy się wyjątek potwierdzający regułę i po śniadaniu nadal będzie panował porządek w kuchni...


 22:20
A teraz kiedy kładę się spać,
myślę o dniu który mija.
Dopiero się zaczął i minęła chwila
a już swoją nitkę zwija.
Widziałam dzisiaj radość i smutek,
widziałam niezwykłe cuda.
A jutro czeka tyle niespodzianek, 
jeśli obudzić się uda.

To był dobry dzień, 
tyle wydarzyło się.
Ty cały czas byłeś ze mną,
widziałam jak kochasz mnie
Jeden dzień, cały dzień,
byłeś ze mną, kochasz mnie.
Jeden dzień, cały dzień,
widziałam, jak kochasz mnie.

Całe życie jak jeden dzień.
Tylko sekundy, lata, godziny.
W jednej sekundzie rodzimy się
a potem parę godzin uczymy.
Jeszcze kilka chwil odpoczynku
i sekundy w których cierpimy.
Cały dzień zbieramy pamiątki
a przed snem je zostawimy.

Arka Noego "To był dobry dzień"


Może i Wy spróbujecie? Nie trzeba publikować tych zdjęć, można je zachować dla siebie, a jest to bardzo dobre doświadczenie. Z jednej strony tyle miłych, zwykłych chwil na co dzień, z drugiej cała masa nie zarejestrowanych wydarzeń pomiędzy tymi nimi. Okazuje się, że godzina to "tylko" i "aż". Z jednej strony przewidywalne życie kury domowej, a z drugiej patrzę na zdjęcia i taka różnorodność, a przecież w piątek nie robiłam jeszcze wielu rzeczy, które często robię, to niesamowite. Tego dnia zdecydowanie bardziej zwróciłam uwagę na każdą chwilę i zamyślałam się nad nimi bardzo i szczerze dziękowałam. Jest za Kogo i za co. Ten budzik co godzinę mnie zatrzymywał: "Zobacz gdzie jesteś". 

Dzięki dziewczyny, zupełnie nie spodziewałam się tak dobrych efektów Waszego projektu i nie mam tu na myśli zdjęć :-)


P.S. Wszystkie zdjęcia zostały zrobione iPad'em. Chyba w końcu zaniosę aparat do naprawy, już czas.

sobota, 23 kwietnia 2016

Kije deszczowe i kilka słów o młodej dziewczynie.

Ech, ta nasza wiosna. Kapryśna i zmienna jak młoda dziewczyna... Zasypiam: deszcz, budzę się słońce :-). Zasypiam przy otwartym oknie, budzi mnie ulewa w środku nocy :-). Zupełnie jak młoda dziewczyna... 
Moja kochana Najstarsza. Zmienna jak ta wiosna. Tak jak ona piękna, zachwycająca i nieprzewidywalna. W jednej chwili wietrzna i burzowa, w drugiej słoneczna i kojąca. I kolorowa, jak tęcza :-). Zupełnie jak wiosna...


Słów kilka o kijach deszczowych. To pomysł drogiej Najstarszej: gdzieś, kiedyś widziała, słyszała. Robiłyśmy go na zajęcia z techniki w szkole. Helena jest bardzo twórcza i napawa mnie to ogromną radością. Tematem pracy było łączenie różnych materiałów (nie tylko w sensie tkanin) na różne sposoby. W kijach deszczowych użyliśmy gwoździ, taśmy klejącej, kleju i szycia. Praca na 6 :-). Gdy Jan i Maria zobaczyli rano co nam wyszło zamarzyli o takich samych. Maria ma raczej grzechotę niż kij deszczowy, ale daje całkiem fajne dźwięki gradowe ;-). 



Patrząc ostatnio na aurę zaczynam podejrzewać, że dzieci ich nadużywają... Na szczęście nie ma śniegu, choć jest to w kwietniu możliwe, jak mówi stare polskie przysłowie. Jeśli Wasze dzieci koniecznie chcą przygotować instrument muzyczny, albo coś podobnego, bardzo polecam. To, w przeciwieństwie do np. grzechotek z puszki, bardzo przyjemny, niemal kojący hałas. Myślałam, że uda mi się dodać malutki filmik z udziałem naszych zaklinaczy, ale się nie udało. Wydają naprawdę miły deszczowy dźwięk.


DIY - Jak zrobić kij deszczowy lub zaklinacz deszczu.


Te prawdziwe kije deszczowe, tudzież zaklinacze deszczu wykonywane są z grubych bambusowych pędów lub wysuszonych kaktusów i kolców z tych roślin. Pochodzą gdzieś z Południowej Afryki i jak można się domyślić, miały przywoływać upragniony deszcz.


Robiliśmy je według TEGO filmiku z You Tube. Dodaliśmy do środka różne ziarna (ryż, kasza, groch, groszek) dlatego wydaje mi się, że nasze kije mają dźwięk bardziej deszczowy. Zaszaleliśmy także, ze zdobieniami. Nasze kije i grzechotkę okleiliśmy tkaninami, do tego kilka guzików i tasiemek. Poniżej kilka migawek z naszej produkcji. Przy młotku syn Jan, który robi swój kij deszczowy.

1. Potrzebujemy:
  • sztywnego, tekturowego rulonu (warto zapytać o niego w sklepach z tkaninami lub z narzędziami budowlanymi, na takie rury nawija się np. folie ochronne typu strecz)
  • gwoździ o długości, która nie przekracza średnicy takiej rury
  • młotka
  • taśmy typu gafer, dość mocnej
  • kawałka grubej tektury
  • młotka
  • kleju na gorąco lub typu wilkol, ten do klejenia na gorąco ułatwia pracę
  • tkanin, kolorowych sznurków, guzików, papieru itp. do ozdabiania instrumentu


2. Na początek wbijamy gwoździe, dużo gwoździ, w tekturową rolkę, po spirali. Te rurki są w taki sposób skręcane i mamy gotowe wyznaczone linie dla gwoździ. Gwoździe wbija się łatwo i Janek miał z tego ogromną przyjemność i tylko lekkie uszkodzenia ;-).





3. Zaklejamy jedną stronę rury. W tym celu na kartonie odrysowujemy koniec rury (dwa razy) i wycinamy koła, zostawiając na nich kilka wypustek, aby móc je zamocować na końcu kija za pomocą taśmy. 


4. Mniej więcej do 1/4 kija nasypujemy  suchych ziaren różnej wielkości tj. ryżu, kaszy, grochu. My w trakcie wsypywania ziaren zatykaliśmy wlot kija dłonią i sprawdzaliśmy doświadczalnie czy jeszcze :-).

5. Zaklejamy drugi koniec kija, w ten sam sposób co w pkt. 3.


6. A teraz to już nasza wyobraźnia dochodzi do głosu. Na chłopakowo? Na dziewczynowo? Jednokolorowo? Czarno - biało? Kij koniecznie trzeba ozdobić :-)


Miłego dnia Drodzy Czytelnicy :-)


czwartek, 21 kwietnia 2016

Słów kilka o utrząsaniu ryżu w szklance.

 Od stycznia wróciłam do biegania. Od 14 stycznia, żeby nie było, że postanowienie noworoczne, bo nie robię ;-). Nic wielkiego: dwa, czasem trzy razy w tygodniu. Nie trenuję, biegam po prostu. Nie słucham muzyki, nie zagłuszam myśli, chcę żeby się utrzęsły jak ten ryż w szklance. Czasem wydaje mi się że już nic się nie zmieści. Moje dzieci: 4 żywioły, ja piąty. Mąż to akurat oaza spokoju... Nabieram dystansu wprost proporcjonalnie do przebytych kilometrów. Czasem wszystko się sypie: lektura nieprzeczytana, ba nawet nie posiadana, kolejna trója, kolejne już nigdy nie pójdę do szkoły. Bałagan w domu. Szafka nie mieści zimowych (jeszcze) i wiosennych (już) butów dla 12 stóp. Kolejny dzień typu "mamuuuu" i odkurzanie rozmiażdżonych chrupek z kangurem w torbie. Kolejne: "mamo kiedy na rower???" "Po co mi kupiliście jak jeździć nie mogę?" (1,5 godziny po przedszkolu się nie liczy, bo to powrót do domu, pomijając fakt, że mamy do domu 10 min...) Jeśli tylko mogę wieczorem co kilka dni wybiegam, nie uciekam, zawsze wracam ;-). Po pół godzinie z radością wracam do domu. Do mojego życia, które kocham z całym inwentarzem :-). Doceniam to co mam, wiem, że żyję. Święty spokój po śmierci poproszę. To, o czym myślę w trakcie biegania spisałam kilka dni temu. Nie zdarza mi się to zbyt często: myślenie o czym myślę podczas biegania... I niech Was nie zmyli długość wpisu, to tylko 4-5 km. Jestem kobietą, myślę o setkach rzeczy na raz ;-). Przy czym na skutek zmęczenia mniej więcej od połowy, nie myślę już o niczym, to stan, do którego staram doprowadzić się podczas każdego wybiegu, pomaga najbardziej.



Wybiegam. Odurzający zapach kwitnących wiśni i śliw. Cudownie.... Nie wcale nie cudownie! Wszyscy się cieszą i rozpływają, a tu wszędzie pyłki, jak u Calineczki... Ruszają olcha, brzoza i topola, o bylicach i innych chwastach nie wspomnę. Wszystkie na naszej liście prześladowców z poradni alergologicznej... Znów odpalimy nebulizator i tak do lipca będziemy jechać. "Powinna Pani wyjechać z synem nad morze do końca pylenia" - usłyszałam w ubiegłym roku... "Nie może Pani???" A może wtym roku nic się nie wydarzy? Może ta dieta bezmleczna ułatwi nam ten czas? A może mogę (ż wymienia się na g, nie to inny wyraz) cieszyć się tym zapchem? Tak pięknie pachnie ta wiosna....




Moje myśli powoli przestają biegać wokół dzieci, biegną dalej...Dziewczyna, która ostatnio biegała w kolorowej koszulce bez rękawów dziś cała w bieli... Nie mam białej koszulki do biegania, dziwne, same róże, wszystkie kupione przez męża. To chyba był jego plan. Nakupić ładnnych ubrań żebym biegała ;-). Udało Mu się, zawsze z radością do nich wracam, ale białej nie kupił, mojej ulubionej. Ciekawe czy jest dzień T-shirta? Białego T-shirta. Moja znajoma powiedziała mi kiedyś, że ja tak schlunie i czysto wyglądam, nawet jak wpada niezapowiedziana. Zdradziłam jej mój sekret. Biała koszulka. Na niej nie widać dziecięcych smarków... Dziecko przytula się najczęściej gdy płacze, jak płacze to i smarka. Na czarnym od razu widać ślady jakby ślimak po ramieniu chodził... A biała koszulka? Nawet jak się zaplami to wybielacz, 60 stopni i nie spoglądam nerwowo czy kolor nie wyblakł. Policzyłam: mam 8 białych T-shirtów plus 2 lepsze pod żakiet i cztery z długim rękawem, ale to nie T-shirt i już na inne święto przypada. Wracam (myślami) do dziewczyny w bieli. Mijam ją często, wygląda pięknie. Tłumaczę się, że spotykam ją w miejscu, gdzie ja mam pod górkę, a ona z górki, ale to nie powód. Zmęczenie i pot dodają jej jeszcze urody... Mnie nie ;-). Ja wyglądam jak zupa z TEGO wpisu. O i ta druga, też ładnie wygląda i jeszcze ćwiczy ręce, czy dłonie, takie sprężynki ściska podczas biegu. Pewnie jest skrzypaczką, albo piękną wiolonczelistką. 



Moja górka ciągnie się i ciągnie, a ja zaczynam modlitwę z prośbą o czerwone światło na przejściu dla pieszych. Wtedy zatrzymam się. Mam dzieci, przestrzegam przepisów itp. itd., poza tym rozciągnę mięśnie, a najważniejsze, nie będzie widać, że umieram... Niestety zielone. Okazuje się, że żyję, ale górka trwa. Zadziwiające jest to, że gdy tędy idę spacerkiem to tej górki nie widzę... Jest szansa na jeszcze jedno czerwone. Myślę tylko o tym, a jeśli kobieta myśli o jednej rzeczy to znak, że jej zależy. ZIELONA FALA JAKAŚ! No nic, dajemy, teraz już będzie równo. Jednak bieg bez przerw był ponad moje siły, mam omamy!!! Skupiam się, ustalam fakty: jest kwiecień, kwitną drzewa, mam na sobie krótkie portki, a naprzeciw mnie czapka św. Mikołaja... To nie omamy, chociaż nikogo nie pytałam dla pewności, rzeczywiście mija mnie polarowa czapka Mikołaja! 




Nie myślę...............................................................................................................................................................





Kończę bieg - już nigdy nie pobiegnę! Łapię kilka oddechów - jutro znów biegnę. Czuję się znacznie lepiej niż wyglądam. Wychodząc z domu wyglądam jeszcze jakotako, choć czuję się zazwyczaj kiepsko (co najmniej myślę jak bardzo mi się nie chce i chciałabym legnąć na kanapie). Wracając wyglądam fatalnie, ale czuję się fantastycznie. W szklance zrobiło się sporo miejsca, choć nic się nie zmieniło. Co mogło się zmienić podczas 30 minut biegu? Wracam w to samo miejsce, z którego wybiegam, nikt nic nie zauważył, ale Endomondo zapisało: 43 km w kwietniu :-)))))




poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Notesy, a właściwie tylko okładki.


Od dawna planowałam uszycie okładek na rozpadające się lub zniszczone notesy. Te niebieskie Tom 1 i Tom 2 (tak, o numerację mi chodziło z tymi gwiazdkami, nikt się nie zorientował) to zeszyty z przepisami. Kartki zniszczone i poplamione wewnątrz, ale nowe okładki na zewnątrz. Gruby len wydał się idealny. Do tego trochę sznurkowych zakładek na: chleb, naleśniki, placek drożdżowy i kruche ciasteczka :-). 
Notes Dwa Talenty powstał gdy zaczęłam sprzątanie na blogu, czyli tworzenie podstron z uporządkowanymi wpisami. Notes to kalendarz reklamowy w pomarańczowej okładce. Nie używam takich kalendarzy, ale bardzo przydał się jako notes. Dzięki nowej okładce wygląda przyzwoicie. Nadal go używam. Robię nawet plan na wpisy na kolejne miesiące, ale co z tego.... I tak zawsze wymyślę coś innego ;-). Napisy ze stempelków, które dostały w prezencie moje córki, pożyczam czasem, niestety nie mają cyferek, trzeba by dokupić.



Notes i piórnik. Notes KarolinaPe na wszystkie nagłe natchnienia, niezdarne rysunki i projekty. Okładkę uszyłam ja, a notes śliczny, naturalne, niebielone kartki, zszywany nicią zakupiony za niecałe 15 zł. Piórnik uszyłam dla siebie. Mam biurko i na moje nieszczęście mam w szufladzie wszystko: gumkę, temperówkę, linijkę, ołówek, cyrkiel i kątomierz. Właściwie to miałam wszystko dopóki rodzina się nie zorientowała. Od tego czasu jak ci czegoś brakuje to "pożycz" od mamy. Próba No 2: piórnik, może nie zorientują się przez jakiś czas gdzie teraz jest "wszystko" ;-). Jak widać połączyłam skórę i len. Podoba mi się bardzo ta para. Moja stara maszyna doskonale daje sobie radę ze skórą. Muszę jedynie szyć przez papier, bo stopka nie przywykła do takiego wysiłku. Skóra to recykling ze starej koszuli skórzanej. 



Na koniec ważna informacja: okładki powstają według TEGO kursu. Jeśli choć trochę już szyliście szczerze polecam. Zniszczona okładka? W kolorze, który dawno przestał być ulubiony? Album na zdjęcia otrzymany w prezencie leży, bo okładka straszy? Zapraszam do szycia :-)


Dobrego tygodnia


P.S. Przy okazji zmobilizowałam się i uporządkowałam wpisy o wszystkich okładkach, które uszyłam. Jest więc nowa zakładka: OKŁADKI

niedziela, 17 kwietnia 2016

To i Tamto. Ulubiona jajecznica.


Chwilę mnie nie było. Za dużo rzeczy do zrobienia, za mało czasu. Na dobry początek, w trakcie przygotowywania konkretniejszego wpisu, moje kolejne To i Tamto. Przy okazji tej jajecznicy usłyszałam komplement od Drogiego Męża. To jedna z najlepszych jakie jadł, a wie co mówi. Często wyjeżdża i często jada jajecznicę poza domem. Opowiedział mi przy okazji, że w hotelach mają często specjalistę od jajecznic i zazwyczaj jest to szef kuchni. Podobno to dobre przygotowanie najprostszych potraw (jajecznica, sos pomidorowy) najlepiej pokazuje prawdziwe umiejętności dobrego kucharza. I druga ciekawostka, w tych hotelach, ci specjaliści, jajecznicy nie solą, pozostawiają to klientowi. Tak więc uraczyłam Drogiego Męża moją ulubioną: na maśle, ze szczypiorkiem, nie mieszaną zbyt mocno jajecznicą :-)
Szczypiorek z własnej uprawy parapetowej, nie muszę pisać, że taki smakuje najlepiej. W tle rzeżucha, moje dzieci uwielbiają.






Pozdrawiam Was Drodzy Czytelnicy. Już wkrótce zobaczycie co robię, gdy mam za dużo na głowie i za mało czasu i popukacie się (MNIE) w czoło......